Farmakognozja to nauka nie tylko o surowcach roślinnych, ale również i zwierzęcych oraz mineralnych. Porządny podręcznik farmakognozji nie powinien opisywać tylko surowce roślinne. To, że danego autora podręcznika farmakognozji nie interesują prywatnie minerały i surowce zwierzęce – nie usprawiedliwia go od pominięcia tych ważnych środków. Zdaję sobie sprawę, że o tych ostatnich trudno znaleźć informacje, no i oczywiście są jeszcze w obcych językach. Farmakognozja nie zajmuje się tylko ziołami. Niestety współczesne polskie podręczniki farmakognozji ograniczyły się tylko do roślinek. Wyznaję jednak zasadę: jeśli jakiegoś autora nie interesuje farmakognozja w pełnym pojęciu i zakresie – niech daruje sobie pisanie takiej książki i pod takim ambitnym tytułem. Wystarczy nam podręcznik Koczwary, Borkowskiego, Muszyńskiego i Kohlmünzera. Wystarczy je wznowić, uzupełnić (można zadać pytanie: co robią ludzie siedzący w katedrach utworzonych przez wymienione autorytety?, niech przywrócą dawną świetność placówek naukowych). Ponadto farmakognozja to nie tylko skład chemiczny surowca, to przede wszystkim jego cechy fizykochemiczne, mikroskopowe, pochodzenie, substytuty, przygotowanie, sposób przetwarzania, przechowywania i badania. Brakuje w polskich podręcznikach farmakognozji fotografii roślin i surowców, rycin spod mikroskopu (budowa histologiczna), zdjęć płytek chromatograficznych, czy nawet zobrazowania metod diagnostycznych identyfikujących dany surowiec. Niestety w naszym kraju wydawane są szczątkowe prace (określę je jako przyczynki) o górnolotnych tytułach, a gdy ktoś chce wydać podręcznik, który pisał wiele lat i opracowął go na podstawie swoich badań oraz skrupulatnie gromadzonej literatury obcojęzycznej – wydawnictwa wówczas nie mają pieniędzy. Nie jest też tajemnicą, że źródłem nowatorskiej i postępowej wiedzy, ciekawych prac, wynalazków – nie są obecnie polskie uczelnie, lecz ośrodki komercyjne, po prostu firmy, niekiedy z małym budżetem i zatrudniające o wiele mniejszą liczbę pracowników.
Głośna jest ostatnio sprawa serwisu dopalacze.com oraz otwieranie sklepów z środkami psychoaktywnymi. Oczywiście trzeba być durniem, żeby po składzie tych środków nie znaleźć argumentów złamania kilku ustaw krajowych i unijnych. Mamy tyle katedr farmakognozji, botaniki farmaceutycznej, biochemii, nawet słynne instytucje państwowe wydające opinię na temat suplementów i leków z całym sztabem ludzi. Tymczasem nie ma komu zrobić weryfikacji i opracowania dowodów szkodliwości i nielegalności środków sprzedawanych przez angielską firmę. Czyżby bariera językowa, kłopoty w ustaleniu składu, a może brak wiedzy na temat składników chemicznych występujących naturalnie w surowcach z których zrobiono owe produkty? Po wejściu na stronkę firmy angielskiej od razu wyłowiłem składniki, które są środkami leczniczymi, albo takie które zawierają substancje uznane za leki, toksyny lub związki szkodliwe. To że na liście zakazanych składników nie widnieje nazwa botaniczna lub zwyczajowa rośliny nie świadczy, że jest ona legalna, skoro stanowi źródło substancji narkotycznej lub leczniczej. Urzędnik nie musi znać fitochemii i fitotoksykologii, ale komisje „ekspertów” powinny skupiać znawców. Trzeba też pamiętać, że strychninę, tujol, lub pochodne kanabinoli, efedryny nie produkują tylko rośliny ogólnie znane (z tzw. przypięta łatką), ale również takie które są wyposażone w odpowiednie szlaki metaboliczne. Nie ma w przyrodzie tak, że tylko jeden gatunek ma zdolność wytwarzania danej substancji. Zawsze jest gatunek inny, często odrębny taksonomicznie mający cały aparat zdolny do produkcji danego metabolitu wtórnego. I tutaj kłania się dziedzina: chemotaksonomia. Niewątpliwie piękne, ale i obszerne dzieło prof. R. Hegnauera „Chemotaxonomie der Pflanzen” wyjasniło by naszym ekspertom z GIS-u i Instytutu Leków (teraz mają bardziej obszerną nazwę), że efedryna i jej pokrewne nie są tylko w przęśli – Ephedra, lecz także w innych gatunkach, nie widniejących na rządowych listach roślin zakazanych. Oj, zapomniałem dodać, że owe dzieło mojego Idola nie zostało przetłumaczone na język polski i jest napisane w języku niemieckim, ale dość specyficznym, jak przystało na prawdziwego Szwajcara, który pracował jednak w Holandii (Lajden).
Uwielbiam Pana 😀