Ostatnio miałem sporo wyjazdów służbowych, odwiedziłem wielu znajomych. W trakcie moich wycieczek po Polsce znajomi pokazali mi różne czasopisma z branży medycznej i rolniczej, abym zobaczył czemu i komu służą moje strony internetowe. Niestety złapałem się za głowę, co dzieje się w naszym kraju z naszymi ludźmi z uczelni, którzy piszą teksty komercyjne i naukowe. Przejrzałem kilka artykułów o ziołach lub ich zastosowaniu, parę tekstów z branży zootechnicznej i weterynaryjnej i… znalazłem całe fragmenty swoich tekstów, całe zdania, dane naukowe, których nie można tak sobie wyczytać w popularnych pracach. Nie brakowało moich skrótów myślowych, interpretacji, literówek w nazwach łacińskich i chemicznych. Oczywiście nie było powołania na prawdziwego autora wniosków i danych. Zresztą zobaczyłem też całe fragmenty z prac prof. Kohlmünzera, prof. Ożarowskiego, prof. Lutomskiego oraz prof. Rumińskiej, a wszystko to pod cudzymi nazwiskami, z odnośnikami do literatury, w której tych danych po prostu nie ma, albo w ogóle bez piśmiennictwa (szczególnie czasopisma rolnicze).
“Autorzy tekstów o ziołach”, którzy czerpiecie stąd informacje: bądźcie uczciwi i nie udawajcie Greka oraz poliglotów z uwzględnieniem najnowszych publikacji oraz prac bardzo starych pisanych gotykiem niemieckim lub łaciną, Baseldütsch lub Züridütsch. Nagle okazuje się, że wszyscy autorzy tekstów o roślinach leczniczych kochają Szwajcarię i czytają tamtejsze prace z początku XIX wieku, a skończywszy na roku 2009. Nagle wszyscy uwielbiają Farmakopee Pruskie i Szwajcarskie. Modna też stała się Farmakopea Polska I. Miło mi niech tak będzie, ale nie przeginajcie. Te dane liczbowe, które tutaj podaję do zawartości składników czynnych pochodzą naprawdę z rzadkich źródeł literaturowych. Zauważcie też, że prowadzę cały czas badania nad roślinami, w tym doświadczalne na zwierzętach, w Polsce i za granicą, stąd niektóre wnioski i opinie w artykułach/postach zamieszczam. Nie należy też wstydzić się podawania linków do moich stron, a jeśli nie lubicie internetu to można odwołać się do artykułów drukowanych, trzeba ich jednak poszukać.
Gdy znajdę w sieci moje teksty dzięki Copyscape piszę do administratora i jest reakcja. Czy dla przykładu powinienem zgłaszać takie sytuacje do rektorów uczelni, których pracownicy łamią prawa autorskie? Być może. W Szwajcarii stało by się to natychmiast. Jest tego tyle, że może założę specjalna stronę na której będę podawał nazwiska autorów, którzy skopiowali moje teksty, wraz z dowodem na to. Sam nie wiem…
Przykre to i nie wiem naprawdę czy powinienem prowadzić blog i inne strony w języku polskim?. Skoro jestem wielbicielem schweizer-deutsch to może powinienem pisać strony w tym języku. Miło popatrzeć jak Niemcy i Szwajcarzy, pomimo, że nie znają języka polskiego odwołują się do moich tekstów nie tylko drukowanych, ale i tych internetowych. A co by było, gdybym pisał w ich języku?. Z drugiej strony wiem, że wśród moich polskich Czytelników znajdują się też Uczciwi Ludzie, którzy lubią tutaj zaglądać i podawane przeze mnie informacje służą Im do pożytecznych celów.
Najnowsze komentarze