Jeszcze na początku XX wieku w medycynie wielu krajów dla podniesienia ciśnienia krwi stosowano alkaloidy sporyszu (secale cornutum).
Sporysz zawiera do 0,3% alkaloidów pochodnych indolu i aminy (histamina, cholina, tyramina, acetylocholina, agmatyna); prowitaminę witaminy D – ergosterol. Alkaloidy sporyszu są powiązane z peptydami i aminokwasami oraz kwasem lizergowym. Do alkaloidów sporyszowych należą: l-ergotamina, l-ergozyna, d-ergotaminina, d-ergozynina, l-ergokryptyna, l-ergokornina, l-ergokrystyna, d-ergokryptynina, d-ergokorninina, d-ergokrystynina, l-ergobazyna (ergometryna) i d-ergobazynina.
Wszystkie alkaloidy sporyszu hamują krwawienia maciczne spowodowane atonią mięśni macicy (Roeske 1955). Powodują skurcz mięśni gładkich naczyń krwionośnych. Sproszkowany sporysz, jak i frakcje alkaloidowe podawano przy atonii macicy, krwawieniach ginekologicznych, zaburzeniach ciśnienia i rozmieszczenia krwi w przebiegu climacterium, migrenie oraz bólach głowy.
Sproszkowany sporysz dozowano w ilości 0,3-1 g 3 razy dziennie, jako Pulvis Secalis cornuti. Po porodzie co 15 minut stosowano sporysz w postaci sproszkowanej, nie więcej jednak jak 4 razy w ciągu dnia. Napar z rozdrobnionego sporyszu – Infusum Secalis cornuti 3-5% podawano 4 razy dziennie po łyżce lub co 15 minut po łyżce. Nalewkę na sporyszu – Tinctura Secalis cornuti: 10-20-30 kropel co 30 minut. Maksymalna dawka jednorazowa sproszkowanego sporyszu wynosi 1 g, dzienna 3 gramy. Dawka toksyczna sproszkowanego sporyszu wynosi 3-5 g, a dawka śmiertelna Pulvis Secalis cornuti – powyżej 5 g.
Ergotamina i ergotoksyna kurczą mięśnie gładkie naczyń krwionośnych. Zwężają naczynia wieńcowe serca. Przyśpieszają skurcze macicy. Niestety sporysz może powodować uszkodzenie śródbłonków naczyń, powstawanie szklistych zakrzepów, prowadzących do niedokrwienia i martwicy tkanek (ergotismus gangraenosus), dlatego zastosowanie tego leku mocno ograniczono po II wojnie światowej. Obecnie ergotamina używana jest w leczeniu napadów migreny i w ginekologii dla zahamowania krwotoków i przyśpieszenia zwijania się macicy po porodzie lub poronieniu. W napadach migreny podawana jest ergotamina w dawce 2 mg. Stosowaną formą chemiczną ergotaminy jest winian oraz bursztynian. W preparatach złożonych przeciwmigrenowych ergotamina jest łączona z koffeiną.
Winian ergotaminy jest składnikiem preparatu przeciwmigrenowego Cafergot (ergotamine tartrate et caffeine) – tabletki; źródło obrazka: http://www.rxlist.com
Czy rośliny leczą, czy trują? Czego o ziołach możemy się dowiedzieć z prasy medycznej?
Cz. II / IV
„Wkoło kotła, wrzućmy doń,
Zbójczych jadów pełną dłoń.
(….)
Korzeń lulka i cykuty
Z łona ziemi w noc wypruty”
(…)
(W. Szekspir : Makbet. Akt IV, scena I.)
W Średniowieczu opisywane wyżej alkaloidy podtruwały często ludność która spożywała poślad żytni zanieczyszczony sporyszem. Wywołało to prawdziwe epidemie dlatego tę część komentarza pozwoliłem sobie umieścić właśnie w tym miejscu.
Skoro w tytule komentarza postawiłem pytanie o to czy rośliny trują, warto może kilka słów na temat historii trucia roślinami powiedzieć. Pierwszymi lekami jakie odkryli ludzie były zioła. Człowiek pierwotny z pewnością zauważył też toksyczne działanie niektórych roślin. Z papirusów Ebersa (1552 r. p.n.e.) dowiadujemy się, że już w starożytnym Egipcie znano znaczną liczbę trucizn (np. zioła zawierające akonitynę, alkaloidy tropanowe itd.). Trucizny pochodzenia roślinnego już od najdawniejszych czasów były używane w celach zbrodniczych aktów skrytobójstw, samobójstw, odurzania (dla różnych powodów) a nawet wykonywania kary śmierci. Karę śmierci przez wypicie wyciągu z trujących roślin wprowadzili Grecy około roku 403 p.n.e. Taki wyrok wykonano na Sokratesie (zdaje się, że już o tym pisałem). Do dziś toczą się między naukowcami spory o to co wypił mędrzec. Pozostawmy kielich sokratejski na uboczu. Pewnym jest, iż starożytni Egipcjanie, Grecy a potem Rzymianie znali i użytkowali rośliny na różne sposoby (zarówno do leczenia jak i do trucia). Wspomniałem, że niekiedy trucie nie wiązało się z podstępnym mordowaniem. Rośliny silnie działające wykorzystywano w starożytności również i w innych celach. Egipcjanie, dla przykładu, używali cebuli morskiej (Scilla maritima Linne – patrz https://rozanski.li/?p=541) do walki z gryzoniami. Z tej samej zresztą rośliny ługowano glikozydy i stosowano do leczenia chorób serca. Tojadu mocnego używano zarówno do uśmiercania zbrodniarzy, jak i ubijania zwierząt. Inny gatunek tojadu (Aconitum ferox Wall) używano w Indii do zatruwania strzał. Pisząc o zatrutych strzałach warto wspomnieć o kurarze. Od lat 40 XVI wieku hiszpańscy i portugalscy odkrywcy Ameryki Południowej donosili o tej dziwnej roślinnej truciźnie. Budziła ona przez wiele dziesiątków lat zainteresowanie naukowców. Hiszpanie donosili, iż Indianie maczają groty strzał w kleistej substancji, która unieruchamia zwierzęta i nie zatruwa ich mięsa. Nie trzeba dodawać, iż trucizna przerażała Europejczyków. Próbowano, bez większego skutku, „wynaleźć” na truciznę jakieś odtrutki (zawierały one np.: cukier, czosnek, ludzki mocz itp. składniki). Kurara z rejonu Amazonki pochodzi z roślin zawierających alkaloidy blokujące przewodnictwo między zakończeniami nerwu a włóknem mięśniowym. Wiele szczepów w Ameryce Południowej przygotowywało kurarę według rozlicznych, różniących się znacznie, przepisów. Pod koniec XVI wieku kurarę przywieziono do Europy i próbowano odkryć z czego jest wytwarzana. W 1768 amerykański lekarz i badacz ogłosił, iż ustalił jej skład i sposób produkcji. „Weź Kory z Korzenia Woorara sześć części; kory z Warracobba ciura, dwie części; Kory z Korzeni Couranapi, Baketi i Hatchybaly po jednej części każdego (…)”. Trudo stwierdzić czy przepis choć trochę zbliżony jest do indiańskiego specyfiku – bowiem nie można dziś zidentyfikować wymienionych składników. Wiele ekspedycji do wilgotnych lasów Amazonii próbowało wydrzeć tajemnicę produkcji trucizny przez tubylców. Dziś wiemy, iż kurara jest skomplikowaną mieszaniną łodyg, korzeni, soku, żywicy, cebul, liści, nasion, owoców rozmaitych roślin. Zidentyfikowano część ziół np. lianę Chondrodendon tomentosum itd. Dla odkrycia tajemnicy Indian nie wystarczy jednak wiedza taksonomiczna. Szamani amazońscy nie tylko wyszukują określone rośliny przydatne do produkcji kurary ale określają również ich toksyczność na podstawie barwy soku itp. parametrów (dla Europejczyków często trudno uchwytnych). Co więcej – Indianie używają kurary w celach leczniczych (szkodzi tylko wówczas gdy dostanie się bezpośrednio do krwioobiegu) np. do zwalczania infekcji skóry a także w celach antykoncepcyjnych. Wracając do zainteresowania indiańskim specyfikiem świata nauki. W 1844 r. Claude Bernard rozpoczął eksperymenty z kurarą. W 1895 r. wyodrębniono z niej alkaloid tubokurarynę. Od 1932 roku zaczęto jej używać do leczenia skurczów spastycznych będących objawami tężca. Potem tubokurarynę zastosowano w psychiatrii jako „pochłaniacz szoku”. Na początku lat 40 XX wymienioną substancję zaczęto stosować do znieczuleń pacjentów. Wpływa ona na rozkurczanie mięśni, zapobiega aktywowaniu przez impulsy nerwowe mięsni zależnych od woli poprzez wpływ na działanie acetylocholiny (związku uwalnianego przez komórki nerwowe i działającego w miejscach receptorowych w mięśniach). Obecnie wymieniony alkaloid stosuje się jako środek pomocniczy w ogólnych znieczuleniach. Umożliwia podanie pacjentowi mniejszej ilości środków znieczulających i efektywnie rozluźnia mięsnie podczas operacji (np. na klatce piersiowej, ortopedycznych – przy złamaniach kości, w chirurgii gardła, odbytu, jamy brzusznej itd.). Po II wojnie światowej wyodrębniono z kurary coś około 70 alkaloidów. Tak czy siak naukowcy muszą jeszcze trochę poeksperymentować by wyrwać wszystkie tajemnice indiańskiej trucizny (i leku !!!). Powróćmy do Europy. Wiele roślin jak np. mak czy lulek już w starożytnym Egipcie używano zarówno do leczenia jak i do odurzania czy trucia. Z roślin zawierających toksyny produkowano liczne mikstury aby odesłać ludzi w zaświaty. Od starożytności trucie było bardzo cenną umiejętnością. O ile posłużenie się mieczem czy sztyletem było jawnym przeciw komuś wystąpieniem, o tyle trucizna była rodzajem broni podstępnej. Trudniej było wykryć i wskazać sprawcę otrucia. Zbrodnia zabójstwa uchodziła na ogół bezkarnie – bo trudno było ją także udowodnić. Istnieją liczne dowody na to, iż proceder uśmiercania za pomocą trucizn (nie tylko zresztą roślinnych) był dość powszechny w Grecji czy Rzymie a także w królestwach Wschodu. Ksenofont (V- IV w p.n.e.) tak pisał o trucicielskich praktykach Persów: „… dawniej uczyli dzieci o właściwościach roślin, by wiedziały jakie są pożyteczne, i omijały szkodliwe, teraz uczone są chyba tylko, jak je wykorzystać do złych celów; w żadnym kraju śmierć od trucizny nie występuje tak powszechnie …”. Grecy swoim wrogom chcieli „zrobić gębę”. Sami też byli częstokroć trucicielami. Król grecki Attalos III (II w. p.n.e.) przeszedł do historii jako truciciel. W Wikipedii przeczytać o nim można: „Żyjąc jak samotnik, w cichym i opustoszałym pałacu, poświęcił się pracy naukowej. Uprawiał zioła lecznicze i trujące oraz sporządzał z nich wyciągi (ponoć badał ich skuteczność na skazanych na śmierć przestępcach).” Trudno orzec czy to zapał naukowy, czy wrodzone okrucieństwo powodowało, iż dość często mieszał on trujące rośliny z leczniczymi i swoje mieszanki wysyłał nawet przyjaciołom. Trucizna była narzędziem pozbycia się konkurentów do tronu, utrzymanek, denerwujących żon, wrednych teściowych, wrogów itd. Wielu trucicieli było lekarzami a medycy angażowali się w zbrodnie z pomocą trucizny od czasów antycznych. W starożytnej Grecji mógł to być proceder powszechny, skoro w tekście słynnej przysięgi Hipokratesa jest zdanie „Nikomu, nawet na żądanie nie podam śmiercionośnej trucizny ani nikomu nie będę jej doradzał”. Jak widzimy, z powyższych rozważań, wraz z rozwojem wiedzy o leczniczej mocy roślin, już od starożytności, rozwijała się równocześnie toksykologia. O sposobach preparowania trucizn roślinnych możemy przeczytać w dziele Teofrasta (327 – 287 r. p.n.e.) „Peri phyton istorias”. Z dzieł starożytnych dotyczących toksykologii wymienić można jeszcze „Theriaca” i „Alexipharmca” Nikondrosa z Kolofonu (III w p.n.e.). Dzieła dotyczyły zarówno trucizn jak i antidotów. W starożytności i okresach późniejszych, w zw. z powszechnym procederem trucia, poszukiwano odtrutek. Szukano raczej preparatów uniwersalnych, niż działających swoiście na jedną tylko truciznę. Chociaż dla porządku należy i takie odnotować – np. do leczenia zatruć szczwołem (który prawdopodobnie wysłał w zaświaty Sokratesa) zażywano pewną odmianę pieprzu o drobnych czarnych owocach. O Mitrydatesie, królu Pontu, onegdaj pisałem, więc nie będę tego powtarzał. Jego super odtrutka działająca pono przeciw wszelakim toksynom składała się z 54 składników m.in.: szafranu, biedrzeńca anyżu, imbiru, hubki do tamowania krwawi, cynamonu, nardu indyjskiego, pieprzu kajeńskiego, tobołków polnych, zimowitu jesiennego, ożanki właściwej, nostrzyku żółtego, ruty, nardu celtyckiego, nasion kopru włoskiego, dzikiej marchwi, tataraku, opium, dziurawca zwyczajnego, kozłka lekarskiego, wina, miodu oraz krwi kaczek pontyjskich które żywiły się jadowitymi ziołami. Odtrutkę Mitradesa udoskonalił Andromachus (ok. 54 r. n.e). Jego antidotum składało się z 89 ziół (suszonych, ucieranych na proszek, zmieszanych z winem i miodem, ugniatanych do konsystencji ciasta i poddanych odpowiednio długiemu leżakowaniu). Najbardziej cenionym w starożytności uniwersalnym antidotum było mitrhadiatum (zawdzięczające swą nazwę wspomnianemu królowi Pontu) Można znaleźć w dziełach antycznych wiele na nie recept. Wg Aulusa Corneliusa Celsusa („De Medicina” I w. n.e.) składało się z: „1 g wrotyczy szerokolistnej, 20 g tataraku; po 8 gram: dziurawca, gumy sagapenum, soku akacji, irysa z llirii i kardamonu, 12 g anyżu; po 16 g: nardu galijskiego, korzenia goryczki, wysuszonych liści róży, 17 g soku z maku i tyleż samo pietruszki; po 20 g proszku z cassia, skalnicy, kąkoli i długiego pieprzu; 21 g styrax; po 24 g kolejno: stroju bobrowego, kadzidła, soku hypocystu, mirry, soku z drzewa panax oraz tyleż samo malabathrum; ponadto po 24 g kolejno: żywicy terebintowej, żywicy z galmanu i nasion kreteńskiej marchwi, 25 g nardu, opobalsamu i tasznika pospolitego, 28 g pontyjskiego i na koniec po 29 g szafranu, imbiru, oraz cynamonu. Te składniki są ścierane i dodawane do miodu. Przeciwko truciznom podaje się to wszystko w winie w ilości kropli wielkości migdała”. Używano też różnych przedmiotów które miały pomóc w wykryciu trucizny np.: zęba żmii, „rogu wieloryba” jednorożca (ząb narwala), rozmaitych kolorowych kamieni (które – jak wierzono, zmieniały kolor gdy pokarm zawierał toksyny) itp. Przez wiele wieków za najskuteczniejszy sposób ratowania otrutego uważano wieszanie chorego głową w dół. Przy okazji można stwierdzić, iż nieco bałamutne były wiadomości o środkach chroniących przed wszelaką trucizną. Uniwersalna odtrutka nie istnieje i jest niemożliwa. Dzisiejsza toksykologia uczy, że w różnych zatruciach doustnych, również roślinami, prowokowanie wymiotów i płukanie żołądka wcześniej rozpoczęte mają niekiedy decydujące znaczenie. Po dłuższym upływie czasu od zażycia trucizny (4 – 5 godzin) odgrywa to już mniejszą rolę, jednakże w zatruciach toksynami ulegającymi powolniejszym wchłanianiem (np. alkaloidami opium czy glikozydami naparstnicy) jest uzasadnienie do takiego postępowania, nawet po kilku godzinach. W zatruciach roślinami stosuje się różne odtrutki podawane per os. Działanie podanych doustnie odtrutek polega na unieczynnieniu trucizny przed wchłonięciem tj. zapobieganiu jej resorpcji z przewodu pokarmowego do ustroju, przez zaadsorbowanie trucizny lub też wytrącenie jej w postaci nierozpuszczalnych osadów. Najpowszechniej stosuje się węgiel aktywowany który jest zarazem silnym jak i uniwersalnym adsorbentem. Może być podawany w dużych dawkach 2 – 4 łyżki stołowe w zawiesinie 0,5 l. wody. Węgiel adsorbuje silne substancje organiczne np. alkaloidy, glikozydy nasercowe, saponiny i szereg innych toksyn. W przypadku alkaloidów warto wiedzieć, że wytrącają się one z białkami. Dlatego białka jaj kurzych mogą być stosowane w zatruciach jako uniwersalna odtrutka u chorych przytomnych (pomoc przedlekarska). Pan Henryk poświęcił zagadnieniu postępowaniu w zatruciach roślinami sporo miejsca. Pozostawiam ten temat specjalistom od detoksykacji. Dodam tylko jeszcze, że po podaniu środka adsorbującego warto podać silne środki przeczyszczające, ponieważ trwałość adsorbentów bywa ograniczona i po dłuższym przebywaniu trucizny w jelitach może dojść do ich resorpcji. Wracając do historii. Mimo trudności w wykrywaniu zatruć zaczęto stosować ustawy skierowane przeciw trucicielom i za samo tylko podejrzenie o spowodowanie zatrucia groziła utrata majątku. Pierwsze prawo traktujące o przestępczych otruciach wydano w Rzymie w roku 82 p.n.e. Starano się znaleźć dowody na to, iż ktoś został otruty, jak i ustalić sprawcę tego niecnego postępku. Za dowód, że ktoś zginął od trucizny uważano: sine plamy na zwłokach, wypadanie włosów i paznokci, ciemny wygląd narządów wewnętrznych, powolny rozkład zwłok itd. Również Średniowiecze jak i późniejsze epoki borykały się z plagą trucicielstwa. W wiekach średnich i później nie brak było surowych kar i gróźb dla trucicieli. Można tu wskazać chociażby uchwały soborów w XIV i XV wieku. Zabraniały sprzedaży trucizn pod groźbą klątwy, na trucicieli nakładały klątwy, zaś księżom zabraniały udzielać z takich postępków rozgrzeszenia. W takim przypadku rozgrzeszenia mogli udzielić jedynie papieże. Nawet i oni nie byli bezpieczni i czasem byli ofiarami podstępnych trucicieli. Można tu wymienić np. Jana VII (872 – 882) , Bonifacego VI (896), Aleksandra VI Borgie (1492 -1503) itd. Ten ostatni zresztą sam podobno był sprawcą grzechów trucia. W „Speculum Saxonum” – pierwszej książce prawniczej drukowanej w języku polskim (1558 r.) – są zapisy dopuszczające „męki” wobec podejrzanych o trucicielstwo. „Gdy się ukaże, że truciznę ten kupował, który miał nieprzyjaźń jakową z tym to, którego otruto, (…) może za tymi dowody być męczon (…) Jeśliżeby też kto kupiwszy takową truciznę tego się przał przed urzędem, a mogło się potym to nań dowodnie ukazać, że kupił, może takowy za tym dowodem o to męczon być, żeby powiedział, na co tej trucizny używał albo używać chciał.” W myśl artykułu sześćdziesiątego szóstego truciciel, określany też mianem „zadawcy jadów”, miał zginąć w płomieniach ognia: „Gdzieby na kogo pewnie to doświadczono, że się z takimi rzeczami obchodzi, a tym żeby komu uszkodził, takowy ma być karan a ogniem spalon”. Ogólnie można powiedzieć, że w całej Europie bano się „zadania jadów”. Strach przed trucizną był tak wielki, że np. król francuski Henryk IV (1553 – 1610) przebywając w Luwrze jadał tylko jaja które sam sobie gotował i pił wodę którą sam czerpał z Sekwany. Wobec dość powszechnego procederu podtruwania swoich wrogów i nieprzyjaciół, szukano sposobów uchronienia się przed takim podstępnym działaniem, o czym już wspomniałem. Czyniono to na dwa sposoby. Pierwszy tyczył organizacji dworów i ochrony władców. Powoływano zwykle określone służby które przygotowywały posiłki i napitki, nadzorowały ich dostarczanie na pańskie stoły (nierzadko obowiązkiem takich pracowników było próbowanie jadła i napoju zanim trafiły do mis i kielichów chronionych osób). Innym sposobem było poznawanie trucizn. Nade wszystko szukano antidotów i odtrutek (dlatego wieki dawne ostawiły nam sporo dzieł tego tyczących). Pracą taką zajmowali się nie tylko znamienici zielarze czy medycy ale również i ówcześni dostojnicy a nawet władcy (w końcu to oni najczęściej padali ofiarą trucicieli). Historia zna prawdziwe „demony trucicielstwa”. Włoska zbrodniarka z XVII wieku Toffa za pomocą swoje sławnej wody aqua Tofana (zawierała głównie arszenik) otruła 600 osób (w tym dwóch papieży). W tym miejscu warto zaznaczyć, że wbrew temu co się czasem mówi, to nie rośliny były najczęstszym narzędziem zbrodni trucicielstwa a arszenik i inne tego typu specyfiki.