Dziś wstałem godzinkę później niż zwykle. Jadę z dwoma kolegami doktorami do chorych prosiaczków. Mają ponoć krwawą biegunkę i padają dość licznie. Z przekazanych mi objawów wynika, że zapadły na adenomatozę, wywołaną przez Lawsonia intracellularis. Trzeba będzie coś zaradzić, bowiem tamtejsi weterynarze jakoś sobie nie radzą. Podczas golenia się, a potem wciągania śniadanka obmyślałem parę koncepcji. Na wszelki wypadek wezmę moją walizkę pełną narzędzi sekcyjnych, może znajdzie się w stadku denat wymagający obdukcji.
Do czego to przyszło, tak dzielnie studiowałem medycynę sądową i kryminalistykę, żeby teraz robić sekcję prosiakom. No ale skoro nie chciałem wykonywać tego zawodu, mam za swoje. W sumie te stworzonka też potrzebują pomocy, a być może będzie okazja to przetestowania moich nowatorskich kompozycji leczniczych, leżących w archiwum firmowym. Ponadto zajmowanie się leczeniem chorób u zwierząt powiększyło moje horyzonty naukowe i zwiększyło tak naprawdę możliwości badań na substancjami leczniczymi. W prosektorium byłbym tylko “zimnym automatem” dokonującym anatomicznej rozbiórki człowieka, niczym w rzeźni. Dość szybko na studiach rozczarowałem się medycyną sądową. Wyobrażałem sobie to nieco inaczej. Oczywiście jest inaczej, ale w innych krajach typu Szwajcaria. W Polsce cały system: prokuratura – kryminalistyka (policja) – medycyna sądowa to niewydolny układ, który należy zreformowac, jak wszystko w naszym kraju. Zresztą, nie wspomnę o zarobkach i wyposażeniu akademickich Zakładów Med. Sąd., są poniżej krytyki. Oczywiście prowadzący zajęcia próbowali udowodnić studentom, że lekarz sądowy niewiele potrzebuje do swojej pracy, a sekcja może trwać 45 minut. Co ciekawe niektórzy potrafili równocześnie protokół tak szybko wypełnić. Myślę jednak, że obecny postęp nauki (technik) powinien wykluczyć hegemonię analizy organoleptycznej zwłok i rozwinąć bardziej inne metody ekspertyz. Nie raz po zajęciach rozmawialiśmy w grupie, i zastanawialiśmy się co sekcje z danego dnia wniosły do śledztwa. Niestety często nic, za sprawą korzystania z przedawnionych metod. Nawiasem mówiąc nasze studenckie rozmowy na te tematy były żywe i burzliwe, odbywały się najczęściej w barze mlecznym na narożniku ul.Grunwaldzkiej, w budynku kina Bałtyk. Dziś tego budynku już nie ma w Poznaniu, nie ma baru, do którego przybywali głównie studenci i różne menty z całego miasta. Obecnie w tym miejscu jest hotel Sheraton. Bar ten nazywaliśmy charkmistrzem, bowiem bezdomni spożywający tam posiłki dość często wzbogacali codzienny gwar barowy w rozmaite odgłosy typu charczenia, smarkania i odkrztuszania. Idziemy do charkmistrzów? padało pytanie po zajęciach z chemii i sądówki. Tak, pewnie…
Najnowsze komentarze