Ziele nawłoci Herba Solidaginis jest w Polsce surowcem zielarskim oficjalnym, ujętym przez Farmakopeę Polską VI z 2002 roku. Zgodnie z FP VI ziele powinno zawierać nie mniej niż 0,5% flawonoidów, w przeliczeniu na kwercetynę C15H10O7, o m.cz. 302,24. Strata masy po suszeniu nie większa niż 12%, popiołu nie więcej niż 8%. Oficjalnie jest to środek moczopędny i odkażający drogi moczowe. Dawki zwykle stosowane wg FP VI: doustnie dawka jednorazowa 6-12 g, w odwarach, dobowa 6-12 g, w odwarach. Surowiec pochodzi z gatunku Solidago virgaurea Linne (Asteraceae=Compositae), niem. Echte Goldrute, ang. Solidage, Goldenrod), pospolicie rosnącego w naszym kraju.
W obrębie gatunku zbiorowego nawłoć pospolita – Solidago virgaurea L. wyróżnia się podgatunek Solidago virgaurea minuta (L.) Arcangeli (niem. Alpen-Goldrute), o podobnych właściwościach leczniczych. Podobne zastosowanie lecznicze mają również: Solidago gigantea Aiton (nawłoć olbrzymia, niem. Spätblühende Goldrute = Riesengoldrute) i Solidago canadensis Linne (nawłoć kanadyjska, niem. Kanadische Goldrute). W Szwajcarii występuje też ciekawy gatunek nawłoć trawolistna – Solidago graminifolia (L.) Salisbury (niem. Grasblättrige Goldrute). W Polsce do leczenia schorzeń układu moczowego może być użyty także gatunek nawłoci późnej – Solidago gigantea serotina (Kuntze) Cronquist (=Solidago serotina Aiton).
Herba Solidaginis virgaureae, niem. Goldrutenkraut jest w Farmakopei Europejskiej PhEur. 5 (zrewidowana w wydaniu 5.3). Surowiec zawiera flawonoidy, głownie pochodne kwercetyny i kaemferolu. Całkowita zawartość flawonoidów w Solidago virgaurea 1,5%, w Solidago canadensis 2,4%, w Solidago gigantea 3,8%. Solidago virgaurea zawiera ok. 0,8% rutyny, Solidago gigantea ok. 1,3% kwercetyny, Solidago canadensis ok. 1,4% rutyny. Ph.Eur. wymaga, aby ziele nawłoci pospolitej (virgaurea) zawierało przynajmniej 0,5% flawonoidów, a ziele nawłoci olbrzymiej przynajmniej 2,5% flawonoidów. W przypadku nawłoci pospolitej PhEur. określa maksymalną zawartość flawonoidów: 1,5%, w przeliczeniu na hiperozyd. Ta maksymalna zawartość jest podana z uwagi na fałszowanie surowca (podmienianie) – ziela nawłoci pospolitej – zielem nawłoci olbrzymiej (gigantea; o większej zawartości flawonoidów, prawie 4%). W zielu nawłoci obecne są saponiny trójterpenowe pochodne kwasu oleanolowego: solidagosaponiny = virgaureasaponiny (w S. virgaurea 0,2-0,3%), canadensis-saponiny, giganteasaponiny (w S. canadensis i S. gigantea – 0,8-1,9%). W zielu jest około 0,4-0,6% olejku eterycznego zbudowanego z mono- i bicyklicznych monoterpenów oraz seskwiterpenów. Diterpeny są typu labdan- i trans-klerodan. Diterpeny typu cis-clerodan występują w S. gigantea, natomiast te pierwsze w S. canadensis. W surowcu pochodzącym z Europy nie występują diterpeny.
Ziele nawłoci zasobne jest w glikozydy fenolowe, ok. 1% (lejokarbozyd, virgaureosid A) i kwasy fenolowe (chlorogenowy, kawowy, salicylowy, waniliowy, synapinowy, protokatechowy). Antocyjany są reprezentowane przez glikozydy cyjanidyny. W surowcu są obecne polisacharydy kwaśne.
Wodne i wodno-alkoholowe wyciągi z ziela nawłoci zwiększają ilość wydalanego moczu, działają przeciwzapalnie, antydrobnoustrojowo, rozkurczowo, przeciwbólowo i hipotensyjnie. Działają odtruwająco, ułatwiają wydalanie szkodliwych ksenobiotyków i metabolitów. Uszczelniają i wzmacniają naczynia krwionośne. Zwiększają wydalanie chlorku sodu, amoniaku i kwasu moczowego. Odkażają układ moczowy, działają przeciwwysiękowo i przeciwobrzękowo. Wodne wyciągi leczą nieżyt żołądka i jelit.
Polecam napar z ziela, sporządzony z 1 łyżki surowca na 1 szklankę wrzącej wody, pity w ilości 2 szklanek dziennie. Ze świeżego lub suchego surowca można sporządzić wyciąg alkoholowy: 100 g ziela rozdrobnionego zalać 400 ml gorącego alkoholu 40%, wytrawiać 14 dni, przefiltrować. Zażywać 3 razy dziennie po 5-10 ml lub 1 raz dziennie mały kieliszeczek. Wyciąg z nawłoci na winie działa wzmacniająco na naczynia krwionośne, przeciwnadciśnieniowo i przeciwmiażdżycowo, poprawiająco na trawienie i krążenie wieńcowe, ponadto jako depurativum (środek czyszczący krew) i diureticum (moczopędnie). 100 g świeżego lub suchego ziela zalać 450 ml ciepłego wina wytrawnego czerwonego, dodać 50 ml wódki czystej 40%, odstawić na 2 tygodnie, przecedzić. Pić po 30-50 ml 1 raz dziennie.
Wskazania do stosowania nawłoci: stany zapalne i infekcje układu moczowego i płciowego, kamica moczowa, choroby metaboliczne i z autoagresji immunologicznej (reumatyczne, toczeń, trądziki, łuszczyca), kuracje odtruwające, otyłość, cukrzyca, nadciśnienie, niewydolność krążenia, nieżyty przewodu pokarmowego.
Sok z nawłoci i maść na świeżym zielu z masłem (ucierać) stosowane były dawniej w leczeniu wyprysków, ran i oparzeń.
Napar z nawłoci może posłużyć do przemywania skóry łojotokowej, z trądzikiem młodzieńczym, zapaleniem mieszków włosowych, trądzikiem różowatym i z mokrymi wypryskami. Zmniejsza i oczyszcza pory. Rozjaśnia cerę. Posiada właściwości antyseptyczne, przeciwzapalne, osuszające i ściągające.
Herba Solidaginis nie obejmowała Farmakopea Pruska, Germańska z XIX wieku, Farmakopea Polska I, II, III i IV, ani Pharmacopoea Helvetica VI.
Witam
Moja 12 letnia corka cierpi na czeste infekcje gornych drog oddechowych (czesty katar), w okersie jesienno zimowym dodatkowo dale osobie znac alergia na kuz. Zaintereowalam sie wlasciwosciami leczniczymi nawloci.Czy moge podawac jej napar z tego ziola? Niepokoja mnie wzmianki na temat trujacych wlasciwosci tego ziola.
Pozdrawiam serdecznie
Szanowna Pani
Nie będę Pani przekonywał do stosowania nawłoci. To nie jest moją rolą. Biorąc się za samoleczenie każdy z nas podejmuje ryzyko. Leki dostępne w aptekach też są opatrzone ulotkami z ostrzeżeniami. Niektóre artykuły spożywcze też są w pewnych okolicznościach niebezpieczne. Jeżeli ktoś się boi ziół lub nie wierzy w ich skuteczność – nie powinien stosować ich w leczeniu i profilaktyce. Wybranemu lekowi trzeba ufać, tylko wtedy pomoże. Wszelkie wątpliwości co do lekarza i leku nigdy nie dadzą owocnych i oczekiwanych efektów, ani pacjentowi, ani lekarzowi i nie pozwolą pokonać choroby. Prosta zasada: gdy nie jestem do czegoś przekonany – nie używam.
Strony mojego autorstwa oraz komentarze wiernych Czytelników mają na celu podanie maksymalnie rzetelnej informacji, swoich uwag, doświadczeń, przemyśleń, ukazanie potencjalnych możliwości stosowania rozmaitych substancji i surowców naturalnych w terapii i profilaktyce chorób. Każda zainteresowana osoba podejmuje jednak samodzielnie wybór, musi znać pewne podstawowe zasady pozyskiwania, przyrządzania i dawkowania leków oraz suplementów.
W przypadku leków starych, nie używanych obecnie, również obowiązuje ta zasada. Osoby mające możliwości przygotowania leków o znaczeniu historycznym robią to, bo są do nich przekonane, tak jak ja. Znam równocześnie ludzi, w tym lekarzy, którzy ufają wyłącznie najnowszym środkom leczniczym i dawne leki uważają za zbyteczne. Każdy z nas ma wolny wybór.
Ponadto wszyscy czerpiemy wiedzę z publikacji drukowanych i elektronicznych, które także selekcjonujemy, wybieramy; jedne z nich lubimy, inne odrzucamy. Oczywiste jest, że jednym autorom ufam, innym nie, to też wybór, mój wybór. Każdy z nas, na szczęście, ma możliwość wyselekcjonowania źródła informacji i tym samym autora, który je szerzy.
Ziołolecznictwo Indian Ameryki Północnej cz. 2
Każda roślina stanowi pewną całość, składa się z kunsztownie zestawionej przez przyrodę kombinacji substancji czynnych i jako całość jest czymś więcej niż suma jej części składowych. Dlatego sądzę, iż badanie indiańskich leków, potwierdzi skuteczność wielu z nich. Bynajmniej nie dlatego by przekonać panią Agatę do prostych leków, podam na przykładzie różnych gatunków nawłoci jak roślinę tą wykorzystywała medycyna indiańska.
Biali przejęli od Indian, jak napisałem wcześniej, tylko niewielki ułamek wiedzy o roślinach. Trzeba powiedzieć, że każdy naród indiański miał swoje lokalne sposoby wykorzystania i użytkowania roślin. „To samo” nie zawsze znaczy „to samo”. Różne plemiona używały w rozmaity sposób tę samą roślinę tj. różne jej części, do leczenia odmiennych czasem schorzeń. Sam też lek miał różnorodną formę. Oto kilka przykładów. Indianie Alabama użytkowali jakieś (?) gatunki nawłoci do robienia herbatki na przeziębienie, zaś kawałkami korzeni okładali obolałe miejsca. Liście, przede wszystkim zaś kwiaty, różnych gatunków wspomnianej rośliny, były stosowane przez Indian Menominee, Chippewa i Potawatomi do sporządzania herbatki używanej przy gorączce i bólach w klatce piersiowej. Korzenie użytkowano zaś do robienia gorących okładów. Indianom Chippewa korzeń lub łodygi nawłoci kanadyjskiej, zmieszane z niedźwiedzim sadłem, służyły do leczenia włosów (nawłoć ta rośnie w moim ogrodzie tylko z niedźwiedziem byłby kłopot). Ci sami Indianie z wyciągu zrobionego z garści korzeni nawłoci (nie znam gatunku) robili lewatywy. Wyciągu z łodyg (również korzeni) używali wewnętrznie jako środka wzmacniającego i pobudzającego. Wysuszone i następnie zaparzone liście nawłoci, używali wewnętrznie do leczenia gorączki. Gotowane łodygi a także i korzenie, używali do leczenia zwichnięć lub przemęczeń mięśni. Indian Chippewa, do leczenia kurczy, używali nawłoci S. altisima. Jej kwiatów zewnętrznie – do leczenia oparzeń. Lek był stosunkowo prosty. Wysuszone uprzednio kwiaty moczono, nakładano na oparzenia i bandażowano. Kiedy wyschły, nie zdejmowano okładu, lecz ponownie zmaczano go zimną wodą. Na oparzenia nakładali też i same liście, które najpierw suszono a potem proszkowano. Ci sami Indianie Chippewa, na choroby gardła, zalecali żucie korzeni nawłoci S. flexicaulis. Tego samego gatunku używali do leczenia rozmaitych chorób kobiecych. Z zeskrobanego korzenia (lub wysuszonego i sproszkowanego) nawłoci S. juncea – czynili oni napary stosowane w napadach konwulsji (szczególnie u dzieci). Podobnie jak i poprzednią i tę nawłocią leczono choroby kobiece. Przy ciężkich bólach porodowych Indianki Chippewa używały wyciągu zrobionego z moczonego korzenia S. rigidiuscula. Gatunkiem tym leczono również chorób płuc. Dla odmiany, inny gatunek nawłoci – S. altissima, przydawał się do leczenia ran ropnych. Lekarstwem były wysuszone uprzednio kwiaty które moczono w zimnej wodzie. Korzeń nawłoci S. altissima stosowali zaś zewnętrznie do leczenia czyraków. W tym celu proszkowali korzeń, moczyli go w wodzie i używali w postaci okładu. Do leczenia ran ciętych Indianie Chippewa użytkowali wystudzonego wywaru z jednego korzenia nawłoci S. vigidiuscula. Korzenia nawłoci – S. vigida, używali wewnętrznie do leczenia dolegliwości związanych z zatrzymaniem moczu (moczyli jeden korzeń w ćwierć kwarty wody – dawkę „połykano okazjonalnie”). W leczeniu problemów płucnych Chippewa używali nawłoci S. rigodouscula . By dłużej nie nudzić dodam, że odnotowano użytkowanie różnych gatunków nawłoci przez inne plemiona Indiańskie np.: Tewa, Meskwaki, Houma itd. Nawłociami leczono (prócz schorzeń wymienionych wcześniej rzecz jasna): użądlenia pszczoły, utratę przytomności, stany zapalne, gorączkowe, przeziębienia itd. itd. itd. Prócz medycznego wykorzystania tych roślin można byłoby podać jeszcze i jadalne użytkowanie niektórych gatunków. To pokazuje (oczywiście bardzo skrótowo) jak bogate były medyczne zastosowania różnych gatunków jednej tylko nawłoci. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że np. Indianie Meskwaki używali leki z ponad 200 roślin (H. H. Smith) a Indianie Natchez ze 300 (Ch. Gayarre), możemy mieć pewne wyobrażenie o wiedzy rdzennych Amerykanów dotyczącej leczniczego działania roślin. Dzisiejsza nauka lekceważy chyba ziołową mądrośc Indian. Jest kilka przykładów na to, że warto badać tradycyjne indiańskie, prymitywne czasem leki. Np. wieloletnia roślina, stopowiec tarczowaty (Podophyllum peltatum), rosnąca na wschodzie Ameryki Północnej, to dobra tego ilustracja. Indianie wykorzystywali to zioło do wywoływania potów, wymiotów, nade wszystko, do leczenia schorzenia określanego przez nich „rakiem skóry”. W latach 80 XX wieku badano substancje stopowca. Okazało się, że zawarte w roślinie związki (bardzo toksyczne) hamują rzeczywiście wzrost guza działając jako trucizny miotyczne (hamują podział komórkowy w początkowych etapach metafazy). Mimo, że substancje rośliny okazały się zbyt toksyczne by je wykorzystać, to jednak ich odkrycie i określenie działania, doprowadziło do powstania pochodnych półsyntetycznych. Leki te aplikowane zewnętrznie na komórki nowotworowe, są używane przez akademicką medycynę do leczenia nowotworów skóry (zdaje się, że o tym pisałem w innym miejscu). Pisałem przy innej okazji także, iż indiański lek z kory sosnowej doprowadził naukowców do przypuszczenia, że pewne związki w niej zawarte mają zdolność przywracania właściwego działania genów odpowiedzialnych za występowanie niektórych chorób skóry (m.in. łuszczycy). Również kariera jeżówki, gorzknika, pluskwicy groniastej i kilku innych roślin, to także zasługa inspiracji zaczerpniętej z ziołolecznictwa Indian.
„Prosta zasada: gdy nie jestem do czegoś przekonany – nie używam.” – nie zawsze się sprawdza, np. zastosowałam leki homeopatyczne na alergię będąc nastawiona sceptycznie i raczej przekonana o ich nieskuteczności, nie wierzyłam w ich działanie, myślałam, że w ogóle nie podziałają, ale też nie zaszkodzą, ponieważ w nich „nic nie ma”, prawie nic… myślałam, że coś tak słabego jak homeopatia nie będzie w stanie pokonać czegoś tak silnego jak moja alergia. Od marca br. stosuję homeopatię i ciągle jestem zdziwiona, że to działa. Jestem w stanie prawie całkowicie zlikwidować objawy alergii indywidualnie dobierając sobie dawki tych leków w zależności od objawów początkowych alergii. Gdy codziennie (również prewencyjnie) zażywam leki homeopatyczne, objawy alergii nie występują, albo są bardzo słabe. Czasami zapominam, że w ogóle mam alergię i… zapominam o lekach. Niestety, alergia wtedy bardzo szybko przypomina o sobie, a zatem leki homeopatyczne nie wyleczyły mnie z alergii, one tylko likwidują jej objawy. Nie trzeba być przekonanym do homeopatii aby jej spróbować, wystarczy przekonanie: „nie pomoże, ale też nie zaszkodzi”. Po co zatem z takim nastawieniem w ogóle próbować homeopatii? np. przez przypadek, gdy wcześniej już się spróbowało wszystkiego innego i nie pomogło, a zaszkodziło… a przypadkiem jakaś aptekarka doradza inną aptekę, bo tam jest pani po kursie homeopatii, a że akurat po drodze to zaglądam i się pytam, a tu się okazuje, że… to też alergik, na dodatek na to samo, podobne objawy… z ciekawości spróbowałam, ale bez przekonania – nie żałuję. Ale nadal nie jestem przekonana do homeopatii, chociaż ją stosuję . Zażywając leki homeopatyczne nie mam objawów alergii, ale bez przerwy wprowadzam do swojego organizmu informacje o pieczeniu, paleniu, zaczerwienieniu, pęcherzykach alergicznych, puchnięciu, wstrząsie anafilaktycznym, etc… czyli, takie homeopatyczne zombie
Pan Roman obudził we mnie żyłkę detektywistyczną 🙂 Uwielbiam Jego komentarze, choć słowo „komentarze” słabo oddaje Jego pracę. To przecież idealne uzupełnienie artykułów Pana Doktora. Zapierał się Pan Roman w którymś ze swoich tekstów tego, że jest historykiem medycyny. Nie wierzę, Panie Romanie, mimo wielkiego zaufania jakim Pana obdarzam. Przedstawia się Pan jako a to pszczelarz, a to jako podróżnik-badacz-przyrodnik, a to znów jako zielarz-amator. Uważam, że jest Pan gruntownie, po starodawnemu, wykształconym przyrodnikiem-humanistą, który nigdy nie przestanie szukać, badać, podróżować. Pan na pewno studiował historię medycyny i nawet myślę, że mógł Pan być nauczycielem Doktora. Kiedyś byłam dziennikarką i wiem, jakie znaczenie ma dobre zdjęcie dla dobrego tekstu – ono je uzupełnia. To taka prosta analogia. Nieoceniony – i niedoceniony – Doktor pisze artykuły, a Pan Roman ilustruje je słownymi fotografiami. Jako polonistce z wykształcenia imponuje mi Pańskie opanowanie języka ojczystego. Jako początkującej, mimo przekroczonej pięćdziesiątki, badaczce ziół, imponuje mi Pańska ogromna wiedza. Bardzo dziękuję obu Autorom za pozytywistyczną pracę u podstaw. To już koniec słodzenia na dzisiaj 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję Pani Elżbiecie za miły komentarz. Moja próżność którą te słowa wywołały, szybko ustąpiła panice – bowiem dowiedziałem się, że wśród czytających komentarze są poloniści. Moja nauczycielka j. polskiego zawsze przed laty twierdziła, że robię „ohydne błędy ortograficzne i językowe”. Pan Henryk jest człowiekiem nie tylko mądrym ale też i tolerancyjnym – jak widać jakoś znosi moje zaśmiecające blog komentarze. Zgadzam się całkowicie z tym, że to co robi Pan Doktor jest nieocenione i to prawdziwie pozytywistyczna praca. Pozdrawiam
Witam
Bardzo proszę o informację
miód nawłociowy jest bardzo dobry ( jak go zrobią pszczoły)
ale gdybym sama chciała zrobić taki miodzik (z cukru, miodu pewnie cytryn???? )
np tak jak się robi z mniszka???
a może inaczej ?
nie ma takiego przepisu ( a korci mnie właśnie ten piękny kolor kwiatów z pyłkiem )
jak zrobić jak przechowywać i na co wtedy najlepiej stosować
dziękuję pięknie za odpowiedź
pozdrawiam serdecznie
dziękuję tez za to, że Pan udostępnia swoje b dobre porady
myślę, że przyda się dla wielu -:))
Panie Romanie, podłączam się do komentarza napisanego przez p. Elżbietę. Dla wyrażenia wyrazów podziwu dla Pana Doktora i Pana brak mi słów. I lepiej niech tak zostanie 🙂 Chciałam tylko spytać, czy ma Pan dokładniejsze informacje w jakiej postaci i w jakich dawkach Indianie wykorzystywali korę sosny do leczenie łuszczycy? Pozdrawiam serdecznie.
witam,
Panie Romanie czy istnieje taka książka „Ziołolecznictwo Indian Ameryki Północnej cz. 2” czy to jest jakieś wewnętrzne niedostępne opracowanie. Interesują mnie zioła indiań szczególnie kora białego dębu u nas nie dostępna (Quercus alba) oraz Chaparral nie ma w Polsce info na ten temat a to bardzo mocne zioło anty rakowe
Witam, czy będąc w ciąży mogę używać do kąpieli octu z nawłoci własnego nastawu?
Dziękuję za odpowiedź,
Pozdrawiam.