Każdy, kto używa zioła, wie, że korzeń żywokostu – Radix Symphyti (Radix Consolidae) obecnie znacznie stracił na znaczeniu w medycynie. Kupując żywokost w sklepie zielarskim na opakowaniu nie znajdziemy już informacji na temat zastosowania wewnętrznego tego zioła. Nie ma go też na wykazach ziół doustnych ogłoszonym przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych. Zgodnie z Dz. U. Nr 76, poz. 682 – załącznik 1 żywokost jest dopuszczony do sprzedaży poza aptekami (sklepy zielarskie, a nawet ogólnospożywcze), jednakże przeznaczenie żywokostu jest zewnętrzne.
W II połowie XX wieku opublikowano bowiem dane toksykologiczne dotyczące alkaloidów pirolizydynowych obecnych, między innymi w żywokoście. W ten sposób zdyskwalifikowano również inne surowce zielarskie jako środki lecznicze, np. Senecionis vulgaris Herba, Senecionis jacobaeae Herba. Doświadczalnie wykazano hepatotoksyczne i kancerogenne właściwości tych alkaloidów. Komisja E dopuszcza jedynie zewnętrzne stosowanie żywokostu w formie 5-20% maści i żelu.
Oczywiście w nieoficjalnej medycynie ludowej korzeń żywokostu jest nadal używany wewnętrznie, podobnie jak i w niektórych krajach pozaeuropejskich.
Żywokost jest bardzo starą rośliną leczniczą, opisaną przez Dioskorydesa, Paracelsusa, św. Hildegardę, Matthiolusa i Lonicerusa. Korzeń żywokostu zawiera śluzy – do 15%, alantoinę C4H6N4O3 (ok. 1,5-2%), garbniki 4-6%, kwas digalusowy, kwas chlorogenowy, kwas kawowy, rozmarynowy, alkaloidy pirolizydynowe – 0,02-0,07%, asparaginę – 3%, trójterpen – izobauerenol, sole potasu, wapnia i sodu, glukuromannany.
Żywokost pobudza ziarninowanie, naskórnikowanie. Hamuje stany zapalne w przewodzie pokarmowym (błony śluzowe) i na skórze. Doskonały jest także w przypadku niezytu układu oddechowego (suchy kaszel, chrypka, zapalenie gardła i krtani). Przyśpiesza gojenie ran. Aktywuje procesy regeneracji chrząstek i kości, przyśpiesza zrastanie się kości złamanych i pękniętych. Działa przeciwwrzodowo. Reguluje wypróżnienia. Posiada właściwości rozkurczowe i odżywcze. Przyśpiesza wzrost i rozwój zwierząt. Wykazuje działanie anaboliczne. Z żywokostu mozna sporządzać syropy, maście i odwary. Maseczki z żywokostu wspaniale nawilżają, regenerują i odżywiają skórę. Usuwają cienie pod oczami. Zmniejszają rogowacenie naskórka. Zwiększają elastyczność skóry. Polecam okłady na twarz z gazy namoczonej w gęstym śluzowym odwarze z korzenia żywokostu.
Istnieją odmiany żywokostu o bardzo niskiej zawartości alkaloidów, można by je więc wprowadzić do uprawy i dopuścić do stosowania wewnętrznego. Urzędnicy jednak zawsze idą po najprostszej linii oporu – skreślić, zakazać, po co się trudzić i opracowywać, np. wytyczne dotyczące maksymalnych poziomów potencjalnie szkodliwych składników. Co ciekawe nikt nie zakazuje sprzedaży orzeszków arachidowych, pistacjowych, choć większość towaru w sklepach jest tak skażona mikotoksynami, że samobójstwem jest spożywanie tego typu środków. Powołane do tego instytucje twierdzą oficjalnie, że monitorują te poziomy, każdy jednak specjalista wiedzący coś na temat metod oznaczania mikotoksyn wyśmieje się z tego w głos. Nasze placówki nie są sprzętowo i kadrowo przygotowane do tego typu analiz toksykologicznych, więc o czym my tu mówimy. W Polsce znam 2 placówki mogące dobrze i wiarygodnie okreslic mikotoksyny.
Co mogę poradzić w sprawie żywokostu? Wielu ludzi pisze do mnie w tej sprawie i pyta. Wychodzę z założenia, że każdy środek leczniczy posiada pewne działania niepożądane. Leków nie stosuje się długo. Zioła przeciętnie zażywamy 1 miesiąc, potem zawsze doradza się zmianę preparatu (mieszanki, monopreparatu), na inny, analogiczny. Zywokost podczas suszenia traci większość alkaloidów. Rozdrabnianie, gotowanie dodatkowo rozkłada alkaloidy. W praktyce poziom alkaloidów jest więc na tyle niski, ze nie zagraża zdrowiu. Ja prywatnie stosuję żywokost, bardzo go cenię. Stosowany był w medycynie od wielu lat i ufam takim środkom, które przetrwały taką próbę czasu. Zdaję sobie sprawę, że jest to środek zawierający alkaloidy pirolizydynowe, ale te są obecne także w wielu innych surowcach zielarskich, które jednak nie zostały wykreślone, bowiem osoby o tym decydyjące nie znają dostatecznie składów chemicznych roślin. Niewiedza doprowadza do takich bubli prawnych. Albo robi się coś solidnie i konsekwentnie, albo nie rusza sprawy.
Czy rośliny leczą, czy trują? Czego o ziołach możemy się dowiedzieć z prasy medycznej?
Cz. IV / IV
„Najpierw słowo, potem roślina, nóż jako ostateczność” Asklepios z Tesalii
W nawiązaniu do części II komentarza chciałbym zauważyć, że obecnie prawie wcale nie ma zamierzonych zatruć roślinami, zwłaszcza zabójstw. W aktualnej epidemiologii zatruć czynnikami pochodzenia roślinnego przeważają zatrucia omyłkowe, niezamierzone, przypadkowe. Ludzie trują się łatwiej dostępnymi, syntetycznymi wynalazkami np. dopalaczami itp. W szpitalach, na oddziałach toksykologicznych w latach 70 i 80 XX wieku zatrucia roślinami wyższymi (jeśli nie łączono ich w statystykach z grzybami) nie przekraczały częstokroć połowy procenta. Przeglądałem kiedyś statystyki dla Europy dotyczące tego problemu. Nie oznacza to, iż zioła w pewnych kręgach nie są postrzegane nadal jako istotne niebezpieczeństwo. W piśmie „Journal of the American Medical Association” z 17.09.1998 napisano o dwóch przypadkach w których rodzice dzieci chorych na raka zaniechali standardowego leczenia na rzecz traganka i chrząstki rekina. W obu przypadkach nastąpiła progresja nowotworu, a jedno z dzieci zmarło. Mniej więcej w tym samym czasie pokazał się w „Archives of International Medicine” artykuł na temat chorób serca w którym wykazano, że leki ziołowe mogą być użyteczne w leczeniu: zastoinowej niewydolności serca, nadciśnienia, dusznicy bolesnej, stwardnienia tętnic, choroby naczyniowej mózgu i naczyń obwodowych, niewydolności żył czy arytmii. Jak Państwo myślicie który z nich jest częściej cytowany w prasie medycznej? Te nagłaśniane ostrzeżenia na temat nieodpowiedniej kontroli dawkowania leków roślinnych, zgubnych skutków samoleczenia, toksycznych substancji jakie zawierają rośliny itp. nie powinny jednak przyćmiewać tego co najważniejsze. Jeśli stosujemy się do zaleceń, leki ziołowe prawie zawsze działają łagodniej niż syntetyki. W większości przypadków przedawkowanie takich medykamentów jest mało prawdopodobne. Zioła dostarczają stosunkowo tanich środków do podstawowej opieki medycznej dla milionów ludzi na całym świecie. Leki roślinne są bardzo rozpowszechnione, ludzie coraz częściej stosują samoleczenie i to niezależnie od tego czy lekarze zdają sobie z tego sprawę czy nie, niezależnie jaki świat medyczny ma do tego stosunek. Zmieniając na chwilę tor komentarza. Często podnoszonym problem jest obecność związków toksycznych zawartych w ziołach. Naukowcy próbują przeprowadzić drobiazgową analizę chemiczną ziół. Laboranci rozkładają rośliny na czynniki pierwsze i analizują poszczególne składniki. Taka drobiazgowa analiza czasem zmienia obraz określonego zioła – wymownym przykładem jest żywokost. Z młodych liściach i korzeniach żywokostu wyizolowano alkaloidy pirolizydyny. Wstrzyknięte szczurom laboratoryjnym w bardzo wysokich dawkach wywoływały zmiany rakowe wątroby. Tymczasem Richard de Sylva w „Canadian Journal Herbalism” stwierdza: „Pierwsze wnioski (dotyczące obecności alkaloidów pirolizydyny w żywokoście) były mylne. Szczury u których rozwinął się nowotwór wątroby, miały zaledwie sześć tygodni. W tym wieku bardzo wiele substancji mogło wywołać u nich podobna reakcję. W okresie doświadczenia żywokost stanowił od 30 do 50% ich diety, co w odniesieniu do ludzi oznaczałoby konsumpcję kilku talerzy żywokostu dziennie. Dieta o tak dużej zawartości żywokostu spowodowała w końcu raka wątroby u szczurów laboratoryjnych, ale przede wszystkim potwierdziła jedno z podstawowych praw nauki, mówiące, że każda substancja może być trucizną, jeśli przekroczy się jej bezpieczną dawkę”. Przy okazji przykładu żywokostu warto zwrócić uwagę, że we współczesnej fitoterapii ścierają się dwa sprzeczne poglądy. Zwolennicy myślenia analitycznego traktują roślinę leczniczą jako terapeutyk mniej lub więcej zanieczyszczony, w którym trzeba znaleźć i określić składnik czynny. Celem jest wyizolowanie z rośliny tego składnika. Należy otrzymać tylko farmakologicznie obiektywne dane, tzn. uzyskać powtarzalność działania leczniczego. Podstawą tego jest normalizacja lub standaryzacja związku czynnego zarówno w roślinie, jak i leku. Wahania i nieregularność zawartości związku czynnego są „solą w oku wyznawców tego kierunku”. Uważają też oni, ze względu na niezmierzone trudności analizy, że wielu roślin leczniczych nie można ze sobą mieszać. Zwolennicy takiego poglądu zwracają uwagę na korzyści płynące z wyodrębnienia jednego składnika aktywnego – łatwość podania leku choremu i uzyskanie pożądanego skutku terapeutycznego. Zdecydowanie łatwiej łyknąć tabletkę aspiryny niż zrobić odwar z kory wierzby. Wg. przeciwnego poglądu roślina jest kompozycją związków czynnych i towarzyszących. Zredukowanie rośliny do poszczególnych składników czynnych oznacza ograniczenie możliwości jej działania. Wg tej koncepcji, tam gdzie można, lepiej stosować możliwie całe rośliny. Skuteczność takiej terapii wg tego poglądu wynika z doświadczeń. Leki ziołowe zawierające mieszaninę substancji dają w efekcie działanie addytywne (powstałe w wyniku sumowania składników) lub synergistyczne (wzajemne wzmacnianie kilku substancji). Składniki takich leków mogą wpływać na różne szlaki metaboliczne czy oddziaływać z różnymi receptorami organizmu, przyczyniając się w sposób pośredni lub bezpośredni do zachowania lub przywrócenia równowagi ustrojowej. Jak ładnie to określił niemiecki farmaceuta Mannfried Pahlow, mamy tu do czynienia z „symfonią związków czynnych” – istotnym warunkiem działania rośliny jest ścisłe współbrzmienie zawartych w niej rozmaitych substancji. Wracając do żywokostu. Niektórzy uważają, iż niewielka dawka szkodliwych alkaloidów znaleziona w żywokoście jest równoważona przez obfitość alantoiny, soli wapnia i innych substancji. Zauważmy (w nawiązaniu do cz. I komentarza) łatwiej jest łyknąć garść pigułek które „zawierają inne katechiny oraz kofeinę w proporcjach niekoniecznie odpowiadających naturalnym wzorcom”, niż wypić w 24 godziny sześć litrów zielonej herbaty. Już kiedyś o tym pisałem ale to powtórzę. Doktor B. Adams dyrektor Instytutu Biochemii Uniwersytetu of California twierdzi, iż wypicie jednej filiżanki naparu z korzenia żywokostu niesie za sobą takie same ryzyko wywołania procesu rakowego jak np. wypicie takiej samej ilości napoju gazowanego słodzonego sacharyną lub zjedzenie jednej kanapki posmarowanej masłem orzechowym. Zjadanie kilku talerzy żywokostu dziennie, przez sześć miesięcy, to raczej działanie mało prawdopodobne nawet u miłośnika jadania roślin dzikich. Leki ziołowe (także te proste np. napary) mają zasadniczo dość szeroką rozpiętość terapeutyczną (tzn. dawka lecznicza różni się zwykle znacząco od dawki toksycznej) a okres terapii ziołowej jest na ogół ograniczony w czasie. Używając czystych związków chemicznych czy pojedynczych substancji roślinnych łatwo przekroczyć pożądaną dawkę. Jakiś czas temu w pismach medycznych przeczytałem dwa czy trzy duże artykuły dotyczące leczenia bezsenności. W jednym z nich opisano historię leku o nazwie talidomid.
Ten lek nasenny został wprowadzony na rynek w późnych latach pięćdziesiątych XX wieku, jako bezpieczniejsza alternatywa dla barbituranów, często w owym czasie przepisywanych. W odróżnieniu od barbituranów, przedawkowanie talidomidu nie prowadziło do śpiączki. Talidomid był specjalnie polecany kobietom ciężarnym, jako środek uśmierzający poranne mdłości. Preparat został zarejestrowany w ponad 50 krajach, pod różnymi nazwami handlowymi. Sprzedawano go w niektórych państwach w latach 1957-1961 bez recepty. Po pewnym czasie, na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, położnicy zaczęli odnotowywać przypadki narodzin dzieci z niewykształconymi kończynami. Skojarzono to w końcu z użyciem tego medykamentu. Skutki spowodowane przez talidomid było ogromne ale nie będę się o tym rozpisywał. Wracając do przeczytanych artykułów – ani w jednym z nich, nie przeczytałem chociażby krótkiej notki o leku ziołowym na bezsenność. Są takie leki i są na ten temat badania. Przykładu preparatów z jednej tylko rośliny. 11 168 uczestników badań prowadzonych w Niemczech (Schmidt – Voigt) otrzymywało tabletki walerianowe przez 10 dni. Wśród osób mających problemy z zasypianiem 72% stwierdziło ich zanik, 20% zmniejszenie się. Poprawa wśród cierpiących na bezsenność w nocy wystąpiła przeciętnie w czasie krótszym niż 2 dni. Podobnie zachęcające wyniki uzyskał Stejfert badający przydatność kozłka w leczeniu bezsenności dzieci i dorosłych (75% z 1689 badanych donosiło o znaczącej poprawie komfortu snu). Podobnie badania kliniczne Vorbacha i współpracowników (badania z placebo) wykazały sensowność terapii kozłkiem w bezsenności za pomocą (tu podawano sproszkowany korzeń ) tego zioła itd. Może warto i takie badania czasem pokazywać.
Reasumując:
1. „Wszyscy mamy zrozumiałe pragnienie cudownych kuracji, pomimo tego, że badania najczęściej potwierdzają jedynie umiarkowane postępy, okraszone ryzykiem i wymogiem starannego osądu”. Lekarze nie powinni obrażać się na pacjentów, iż szukają w leku ziołowym ratunku.
2. Poglądy, iż zioła szkodzą człowiekowi i tylko syntetyczne produkty przemysłu farmaceutycznego pozwalają zapobiegać chorobom i je leczyć są niemądre. Wartość fitoterapii w leczeniu związana jest z relatywnie małym ryzykiem stosowania. Dane wskazują, iż większość ziół nie stanowi zagrożenia dla zdrowia i życia ludzi. Zarówno bezpieczeństwo jak i skuteczność ciał czynnych pochodzenia naturalnego zostały ustalone na podstawie wielowiekowego doświadczenia i znalazły oparcie w badaniach (o czym już kilkakrotnie pisałem w innych komentarzach). Niemniej jednak stosowanie leków pochodzenia roślinnego nie jest pozbawione możliwości wystąpienia działań niepożądanych, interakcji leku roślinnego z konwencjonalnym itd. Poglądy, że wszystkie rośliny, niezależnie od dawki są całkowicie bezpieczne w użyciu, są równie niemądre jak wcześniej wyrażony. Niektóre rośliny mają niezwykle silne działanie i nie powinny być używane przez osoby niedoświadczone. Prawdą jest też, że w lekach roślinnych można czasem znaleźć różne szkodliwe substancje które zanieczyszczają surowiec: pestycydy, rozmaite związki chemiczne, metale ciężkie: arsen, rtęć, ołów. Niektóre zioła zawierają składniki kancerogenne, hepatotoksyczne itd. Firmy wypuszczające leki i suplementy, jak to ładnie ujął p. Henryk w innym miejscu, obiecują „cuda na kiju” itp. Istotnym zadaniem dla specjalistów jest krytyczne oszacowanie granic stosowania fitoterapii, poinformowanie pacjenta o niewłaściwym zastosowaniu leków roślinnych, wskazanie odpowiedniego dawkowania itd. Potrzebne są oczywiście także mądre i dobre rozwiązania prawne dotyczące produkcji, obrotu, dystrybucji i informowania zarówno o surowcach roślinnych jak i bardziej złożonych lekach ziołowych czy suplementach. O obowiązujących obecnie wypowiadać się nie będę (bo musiałbym napisać kolejne 4 części komentarza – a tego mógłby nie zdzierżyć ani sam p. Henryk ani czytelnicy bloga).
3. To, że naukowo zorganizowana tzw. medycyna akademicka żąda dowodu na skuteczność leku ziołowego jest zrozumiałe. Przecież u podstaw epistemologicznych nauk medycznych leżą tezy René Descartes’a (któremu wypominałem jakiś czas temu oddzielenie duszy od ciała) wraz z matematyczno – fizycznymi zasadami Izaaka Newtona. Problem nie polega na tym, że brakuje dowodów działania ziół. Polega raczej na tym, iż niektórzy lekarze nie znają właściwości niektórych roślin i nie stosują fitoterapii. Powiedzmy sobie jasno – spora część lekarzy musiałaby włożyć wiele pracy, by dobrze poznać leki ziołowe (chociażby te dostępne w aptekach). Większość nie uczyła się bardzo wiele i intensywnie o lekach roślinnych w czasie studiów medycznych. Przeglądając profesjonalną prasę znajdują w niej ostrzeżenia o możliwym negatywnym wpływie ziół na przepisywane lekarstwa, rozmaitych interakcjach, nienaukowości, zgubnych skutkach beztroskiego samoleczenia, braku możliwości określenia ilości substancji aktywnych w naparach czy nalewkach sporządzanych przez chorych itd. Wielu utalentowanych, szczerych i sprawnych lekarzy-praktyków jest zadziwiającymi ignorantami w zakresie tego, co składa się na dobre dowody naukowe dotyczące ziół. Robią to co robią, ponieważ tak ich nauczono (albo raczej – nie nauczono) w szkole medycznej, albo dlatego, że robią tak inni lekarze. Literatura biomedyczna obejmuje rocznie ponad dwa miliony publikacji wydawanych w ponad dwudziestu tysiącach czasopism – to dosłownie góra informacji. Studenci medycyny powinni się uczyć zarówno o korzystnych jak i potencjalnie szkodliwych działaniach przynajmniej najczęściej stosowanych ziół. Bez tego trudno sobie wyobrazić, iż schizofreniczny rozdźwięk pomiędzy zainteresowaniem ziołami pacjentów a jego brakiem u lekarzy samoczynnie zaniknie. Porady i opinie lekarza powinny odgrywać wiodącą rolę w leczeniu – tak często jednak nie jest z powodów o których wspomniałem. Zebranie wiarygodnych informacji może być dla chorych problemem a zdobycie rozsądnej wiedzy o ziołach wymaga ciężkiej pracy (wielu chorych sięgających po zioła przerabia to na własnym przykładzie). Własnoręczne zebranie roślin i przygotowanie prostych leków ziołowych czasem jest jedynym sposobem jaki jest możliwy. Niestety wielu chorych nie chce lub nie może inwestować swojego czasu i energii na zapoznanie się ze skomplikowaną materią współczesnej fitoterapii. Niekiedy zaczynają stosować zioła przypadkowo, często nie mając możliwości konsultacji z lekarzem, czasem w ogóle rezygnują z leków roślinnych (mimo, że w danym przypadku zioła mogłyby być bardzo pomocne).
4. Daleki jestem od teorii spiskowej dziejów. Warto jednak zauważyć, iż nauka nie jest wolna od komercji, pieniędzy, nacisków, lobowania, „podejrzanych powiązań między uniwersytetami a przemysłem” (cytat z „The Lancet”), nierzetelnego przedstawiania badań w sposób pomijający interesy pacjentów etc. Takie zastrzeżenia pojawiają się coraz częściej w prestiżowych pismach medycznych.
5. Z powodów o których wyżej warto zwrócić uwagę, że inicjatywy takie jak: konferencje dotyczące fitoterapii (np. Medycyna naturalna w leczeniu i profilaktyce nowotworów), działania PTZiF, działalność i publikacje naukowe pasjonatów fitoterapii są bezcenne – zarówno dla „szukających” chorych jak i „sceptycznych” lekarzy.
Pozdrawiam
Panie Romanie.
Jak zwykle z wielkim zainteresowaniem przeczytałem Pański komentarz. Jest to zawsze kapitalne rozszerzenie informacji, jakie w zwięzły sposób, cechujący naukowca podaje Pan dr Różański.
Mam nadzieję, że zbliżająca się coroczna konferencja franciszkańska, której temat przewodni brzmi „Preparaty ziołowe czy leki syntetyczne?” wniesie w nawiązaniu do pkt.5 Pańskiego komentarza wiele nowych i ciekawych informacji.
cieszę się że są jeszcze głosy na temat bożej apteki czyli ziół niezależne od panujących układów i interesów farmaceutycznych
chętnie dowiedziałbym się o dawkowaniu naparu z 50g korzenia żywokostu w 1,5l wody gotowanej 10 minut
Polegając na doświadczeniu, wynikającym z życia w poprzedniej i obecnej wersji „komuny”, śmiem przypuszczać, że wskazywanie przez reżymową propagandę na działanie hepatotoksyczne poszczególnych gatunków może być dobrą wskazówką dla potwierdzenia wyjątkowo pozytywnego działania tychże roślin:)
[…] Ważne: Korzeń żywokostu zawiera w swoim składzie alkaloidy pirolizydynowe, które przy dłuższym stosowaniu uszkadzają wątrobę. Liście zawierają mniej alkaloidów. Tobie pozostawiam decyzję, czy korzystać z tego dobrodziejstwa, czy też nie, a dla głębszego zapoznania się z tematem szkodliwości żywokostu, zapraszam do artykułu dr H. Różańskiego, który ciekawie wypowiedział się na ten temat. klik […]
[…] H., https://rozanski.li/172/zywokost-symphytum-stosowac-doustnie-czy-nie/ (stan na […]
Ja piję żywokost od roku nieprzerwanie codzie nie (susz korzeń i ziele) czasem zjadam świeży, skutków ubocznych nie zauważam, używam go do prawie każdej nalewki regenerującej