Mało popularną rośliną w fitoterapii polskiej jest ruta ogrodowa (zwyczajna), która jest opisywana w wielu publikacjach, jednakże mniej stosowana. Owszem w dawnych czasach w Polsce była polecana i stosowana, obecnie w praktyce jest raczej pomijana.
Można ją uprawiać w ogrodzie. Trudno jest w Polsce znaleźć surowiec dobrej jakości. Z reguły spotykam w handlu ziele z dużym udziałem starych i zdrewniałych części rośliny, zebrane w nieodpowiedniej porze i źle wysuszone oraz zapakowane. Skutkiem tego jest ziele zwietrzałe z małą zawartością olejku eterycznego. Tymczasem dobrej jakości ziele jest pachnące, miękkie, mocne w smaku. Smak ma gorzkawo-korzeny, ostrawy, zapach balsamiczny, dlatego jest to również cenna roślina przyprawowa, dodawana do mięsa (np. dziczyzny), marynat, sałatek i niektórych sosów. Ruta służy również do aromatyzowania wódek, likierów i win. Dziko rośnie w Europie Południowej. Jeśli chcemy ją stosować jako przyprawę należy zbierać jedynie liście ruty.
Ziele ruty jako surowiec pozyskiwany jest z gatunku ruta zwyczajna – Ruta graveolens L., z rodziny rutowatych Rutaceae. Zawiera kumaryny (umbeliferon, herniaryna, psoralen, bergapten, rutaryna, ksantotoksyna, izoimperatoryna, izopimpinelina, ksantyletyna), flawonoidy (rutyna C27H30O16 2-5%), alkaloidy 0,2% (graveolin, graveolinin, skimmianin, okusaginin, diktamnin); olejek eteryczny 0,7% (limonen, pinen, nonanon-2, undekanon-2), lignany (sawinina), gorycze, garbniki. 2-undekanon określany jest również nazwą ketonu metylowo-nonylowego. Ma spore zastosowanie w perfumerii.
Ruta działa niewątpliwie wzmacniająco. Z jednak strony usuwa objawy histerii, z drugiej jednak usuwa objawy znużenia i ospałości, szczególnie w postaci intraktu. Dostarcza łatwo przyswajalnej witaminy P (bioflawonoidy), która przedłuża i wzmaga działanie witaminy C, wzmacnia i uszczelnia śródbłonki naczyń krwionośnych i zapobiega plamicom naczyniowym. Witamina P w naturalnej formie jest aktywna farmakologicznie i fizjologicznie, w przeciwieństwie do witaminy P syntetycznej. Syntetyczną witaminę P cechuje bardzo mała przyswajalność. Niektóre formy są wręcz wydalane w postaci niezmienionej.
Zastosowanie ruty w medycynie naturalnej jest szerokie: zaburzenia menstruacyjne, bóle miesiączkowe, kruchość naczyń krwionośnych, katar sienny, zaburzenia trawienia, niestrawność, nadciśnienie, palpitacje serca, choroba wieńcowa, artretyzm. Stany zapalne jamy ustnej i gardła, dziąseł, częste krwawienia z nosa. Stany zapalne naczyniówki.
W kosmetologii wyciągi z ruty (napar, spirytus na nalewce, okłady z naparu lub rozwodnionego intraktu) mogą być użyte w leczeniu plamic naczyniowych, teleangiektazji, trądziku różowatego i łojotoku.
Równocześnie wkrótce po zastosowaniu ruty (doustne lub na skórę) nie należy wystawiać się na bezpośrednie działanie promieni słonecznych, bowiem działa ona fotouczulająco.
Wodne i alkoholowe wyciągi z ruty działają spazmolitycznie, odtruwająco, żółciopędnie, uspokajająco, moczopędnie, przeciwobrzękowo, przeciwzapalnie, hipotensyjnie i przeciwmiażdżycowo. Przetwory z ruty nie mogą być stosowane u kobiet w ciąży. U niektórych osób występuje uczulenie na składniki olejku eterycznego ruty.
Napar rutowy – Infusum Rutae: 1 łyżka rozdrobnionego ziela zalać 1 szklanką wrzącej wody, odstawić na 30 minut, przecedzić. Pić 2 razy dziennie po 100 ml.
Intrakt z ruty – Intractum Rutae: 1 część świeżego mielonego ziela zalać 5 częściami gorącego alkoholu 40-60%, pozostawić do wytrawienia na 7 dni, po czym przefiltrować. Zażywać doustnie 2-3 razy dziennie po 5 ml w 100 ml wody.
Na zakończenie zacytuję opisy zastosowania ruty w medycynie pochodzące z końca XIX wieku:
"Pobudza i wzmacnia trawność, dodaje apetytu, podnieca nerwy, wygania wiatry, uśmierza bóle porodowe.
Herbata z ruty bardzo dobra przeciw napływom krwi do głowy, zawrotom, słabemu trawieniu, brakowi apetytu, biciu serca, stanom skurczowym, padaczce, histerji, zastojowi miesiączki. Olejek ruciany, wydobywany z liści służy szczególniej w histerji, zastoju miesiączkowania i dla wypędzenia robaków. Dr Walser zaleca celem spędzenia robaków mieszać ziele lub nasiona ruty z piołunem i wrotyczem, środek, jak pisze, częstokroć ze skutkiem używany.
Zamiast herbaty poleca Kneipp także rutę zalaną okowitą (dawna nazwa zwykłej wódki, przyp.) lub oliwą, brać dziennie po 10-12 kropel na cukrze. Szczególnie przeciw histerycznym kurczom żołądka używano olejku rucianego, kroplami branego w białem winie, z dobrym skutkiem.
Ziele ruty na czoło przywiązane usuwa histeryczny ból głowy.
Zewnętrznie używa się ruty do podniecających łaźni i okładów, także do wlewek. Dobra też do płukanek gardła i do wód na oczy.
Świeże listki dodane do sałat lub w siekance posypane na chleb z masłem cenią jako przyprawę pobudzającą trawienie.
Ruta w medycynie ludowej używana jako środek poronny. Zalecana w leczeniu nieżytów żołądka. Do zwalczania pasożytów przewodu pokarmowego. W leczeniu padaczki, a nawet anginy. Wreszcie do oczyszczania nerek i dróg moczowych". (Oesterlen 1861, Czarnowki 1905, Oertel-Bauers 1908, Müller 1923).
Rzecz o rucie, placebo, zołzowatej kochance Ludwika XIV i przyszłej walce Polskiego Towarzystwo Zielarzy i Fitoterapeutów ze smokami cz. I
Kiedy w sobotnie popołudnie przeglądałem swoją apteczkę ziołową „rzuciła mi się w oczy” ruta, którą zebrałem w swoim ogrodzie, wysuszyłem i o której zdążyłem zapomnieć. Pomyślałem sobie, że warto byłoby znaleźć jakieś sensowne jej wykorzystanie. Przypomniało mi się, iż czytałem gdzieś o używaniu tej rośliny w łagodzeniu objawów i spowalnianiu postępów stwardnienia rozsianego. To co początkowo wyczytałem, we fragmentach zacytuję: „ (…) Jak do tej pory w żadnej pracy nie wykazano skuteczności naparu z ruty w łagodzeniu objawów stwardnienia rozsianego (…).” „Ewentualne efekty terapeutyczne preparatów z ruty należy tłumaczyć efektem placebo (…).” „Skuteczność ruty (…) nie została naukowo udowodniona, co także w obliczu ryzyka działań niepożądanych (…) poddaje w wątpliwość jej stosowanie (…)”. „Należy zachować ostrożność przy stosowaniu ruty w samodzielnym leczeniu, nawet jeśli w Internecie pojawiają się wskazówki lekarskie na ten temat (…)”. Niestety nie brzmiało to zachęcająco. Postanowiłem zatem trochę jeszcze poszperać w swojej literaturze i na stronach p. Henryka. Tu znalazłem interesujący powyższy post dotyczący ruty i nowe ciekawe artykuły. Szczególnie zainteresował mnie tekst o rozporządzeniu (WE) NR 1924/2006. Oto garść refleksji jakie przyszły mi do głowy kiedy tak sobie poszukiwałem interesujących mnie informacji.
Gdybym poprzestał jedynie na powyżej cytowanej wiedzy, mógłbym nabrać przekonania, że ruta to mało znacząca leczniczo roślina, która nie dość, iż w przypadku stwardnienia rozsianego nie wywiera żadnych skutków leczniczych (poza efektem placebo), to nawet i w innych przypadkach „nie działa”, dodatkowo jest jeszcze mocno toksyczna. Nie dziwi, iż z naukowego punktu widzenia środki roślinne „muszą działać” zarówno wtedy, kiedy pacjent wierzy w ich działanie, jak i wtedy, gdy nie ma wiary w efekt składników leku ziołowego (a lek ten mimo to „coś powoduje w organizmie chorego”). OK – to zrozumiałe w dzisiejszym świecie założenie. Przypominam sobie rozmowę tyczącą ziół jaką odbyłem niegdyś z kolegą który jest lekarzem. Jego poglądy na lek ziołowy można przedstawić najkrócej następująco. Stosowanie ziół powinno ograniczać się co najwyżej do leczenia błahych chorób. Słuchając go miałem wrażenie jakbym słuchał zdartej płyty. Niemal jak mantrę powtarzał stwierdzenia w rodzaju „… może masz i rację ale pewnie był to efekt placebo”, „…. no cóż, placebo też potrafi działać takie rzeczy …” itp. Wg mojego rozmówcy, leki roślinne działają nie dlatego, że wywierają efekt fizjologiczny, ale głównie dlatego, że ludzie wierzą w ich zbawcze działanie, co pobudza ich własny organizm do „samo zdrowienia”. Są też rośliny trujące które lepiej omijać i nawet nie patrzeć w ich stronę.
Przyjrzyjmy się zatem nieco problemowi placebo. Słowo to pojawiło się po raz pierwszy w angielskim słowniku lekarskim w 1787 roku. Słownik ten definiuje placebo jako „lek bez efektów farmakologicznych, stosowany w celu uspokojenia chorego i zrobienia na nim wrażenia przez pewien czas”. Placebo, mówiąc najprościej, „ (…) to preparat farmaceutyczny (tabletka, drażetka, iniekcja) który nie zawiera związku czynnego biologicznie, ale nie różni się swoim wyglądem od preparatu zawierającego lek. Przez wpływ na psychikę chorego może wywierać wyraźne działanie zmieniające przebieg stanu chorobowego”. Dawniej stosowano je wyłącznie w celach leczniczych a obecnie także aby uzyskać obiektywne informacje o działaniu leków. Efektem placebo zajęto się naukowo w połowie XX wieku. Jednym z pierwszych którzy „wzięli na warsztat naukowy” i zajęli się badaniem tego problemu był Stewart Wolf, lekarz praktykujący i prowadzący swoje badania w połowie XX wieku. W jednym ze swoich eksperymentów kobiecie w ciąży, skarżącej się na skurcze żołądka i nudności, podał on pewien lek który skutecznie łagodził skurcze jednak powodował nudności. S. Wolf powiedział pacjentce, że lek likwiduje tę drugą dolegliwość. Wkrótce potem u kobiety zanikły zarówno skurcze żołądka jak i nudności. Dla porządku należy stwierdzić, iż już wcześniej obserwowano i opisywano coś co w dzisiejszym rozumieniu moglibyśmy określić efektem placebo.
Na przełomie XIX i XX wieku aptekarz Emil Coue polecał chorym na różne choroby mieszankę mąki i cukru jako skuteczne lekarstwo – często ze znakomitym rezultatem. Z czymś na kształt efektu placebo spotykamy się w opisach wcześniejszych zabiegów, nie koniecznie praktykowanych przez medyków czy aptekarzy. Oto przykład. Historyk M. Bloch (1924) czyni interpretację krytyczną tzw. „cudu królewskiego”. Otóż w średniowieczu (i później) panowało powszechne przekonanie, iż władca jako „pomazaniec boży” ma nadprzyrodzoną moc uzdrawiania chorych. Z wiary tej korzystali królowe Anglii i Francji, którzy urządzali specjalne uroczystości. We Francji nazywano je „toucher les écrouelles” (znaczy „dotykanie zołzowatych” choć dotyczyło wszelkich chorych). „(…) Dotykanie chorych było przywilejem, prawem, łaską, a niekiedy wręcz ciężkim obowiązkiem królów którzy (…) „dotykali” nieraz jednego dnia po 1000 i więcej chorych.” Dla przykładu. Bloch podaje, że król angielski Edward I dotykał w 18 roku swego panowania 1768 chorych, w 28 roku panowania – 983, 32 – 1219. O tym, że zwyczaj ten przetrwał i poza średniowiecze niech świadczy fakt, że Ludwik XIII w 1611 roku dotykał 2210 chorych, w 1620 roku 3125. Zaś Ludwik XIV miał dotknąć w 1701 – 2400. Jak donoszą liczne zapiski i kroniki – większość chorych wracała do domu z taką samą chorobą jak przed królewskim dotknięciem. Jednakże w licznych przypadkach, u chorych którzy uchodzili za nieuleczalnych, występowało po pewnym czasie wyzdrowienie, rany się goiły, guzy na szyi czy twarzy znikały itp. Potwierdzali to częstokroć lekarze, chirurdzy, sąsiedzi, proboszczowie. Dla porządku należ dodać, iż w XVIII wieku (wieku oświecenia i szerzącego się materializmu) wiara w cudowność „królewskiego dotknięcia” zaczyna słabnąć. „(…) Sceptycy ze złośliwym dowcipem podnosili, że Ludwik XIV miał zołzowatą kochankę, której nie zdołał wyleczyć, „quigue elle cût été trés bien touchée” „chociaż ona była dobrze dotknięta”.” Bloch stawia tezę, że cuda „dotknięć królewskich” należy tłumaczyć czynnikami psychogennymi. Wiara i przekonanie w nadprzyrodzoną moc króla, długie oczekiwanie, nastawienie uwagi na chorobę, napięcie władz psychicznych w oczekiwaniu na łaskę króla itd. prowadziły do tego, iż chory doznawał „niezwykłego wstrząsu psychicznego o bardzo wielkiej sile” w samym momencie dotknięcia. Wstrząs ów wyzwalał proces wyzdrowienia.
„Placebo” to po łacinie – „spodobam się, zadowolę”. Efekt placebo można jeszcze próbować wzmacniać (zwiększać „spodobanie się”) . Potęguje się on bowiem, gdy ten „lek” ma wysoką cenę, egzotyczną nazwę, zagranicznego producenta i nie jest łatwy zdobycia. Ładny tego przykład znajdujemy w poście p. Henryka „Strój bobrowy – Castoreum w dawnej medycynie.” Możemy tam przeczytać: „Strój bobrowy był zalecany jako lek na wiele chorób, choć skuteczność jego była wątpliwa i kontrowersyjna. Wielu farmakologów uważało strój bobrowy za środek o znaczeniu psychologicznym. Samo zażywanie stroju bobrowego dawało efekt placebo u ok. 13% pacjentów. Stosowano ten lek u ludzi bogatych, hipochondryków, nimfomanów, którym w rzeczywistości nic nie dolegało, ale domagali się od lekarza przepisania cudownego środka na ich wyimaginowane schorzenia. Im lek był trudniej dostępny i droższy, owiany nutką tajemniczości tym lepszy dawał efekt i chętniej był zażywany (…).”
Interesującym jest pytanie, jak często mamy do czynienia z tym efektem. Nie ma tu zgodności. Niektórzy uważają że około 35% pacjentów doświadcza efektu placebo. Inni, iż znacznie mniej (kila lub kilkanaście %). Zaś wszyscy zgodnie niemal twierdzą, że zjawisko to zaciemnia prawdziwą skuteczność leczenia. Reakcja na placebo komplikuje badania naukowe lecz bardziej pocieszający jest fakt, że u ponad 35% ludzi ( o ile ta liczba jest prawdziwa) stan zdrowia poprawia się – bez interwencji medycznej! Nie wgłębiając się w temat. Z placebo wiążą się dwie interesujące, jak mi się zdaje kwestie. Pierwsza to problem etyczny. Jak, kiedy, czy itp. – należy taki efekt medycznie wykorzystywać. Druga, to pytanie: dlaczego placebo działa? Kwestie te są niezmiernie ciekawe. Same w sobie mogłyby być materiałem na kilka przynajmniej komentarzy. Zatem upraszczając – w drugiej kwestii. Dlaczego placebo czasem działa? Do końca tego nie wiadomo. Zdaniem niektórych specjalistów podanie placebo aktywizuje korę mózgową, pobudzając pracę układu wewnątrzwydzielniczego a zwłaszcza nadnerczy. Imitacja leku może np. wpływać na uwalnianie endorfin – naturalnych substancji łagodzących ból … itd. itd. itd.
Rzecz o rucie, placebo, zołzowatej kochance Ludwika XIV i przyszłej walce Polskiego Towarzystwo Zielarzy i Fitoterapeutów ze smokami cz. II
Istnieją pewne mechanizmy które pozytywnie wpływając na stan naszej psychiki czy jak kto woli „ducha” – wyzwalają określone reakcje fizjologiczne. Pozostawmy to jednak bez dalszego szczegółowego opisywania. Warto zauważyć, iż badania z zastosowaniem placebo mogą być szczególne ważne w przypadku testowania leków roślinnych, ponieważ sceptycznie nastawieni wobec tego typu leczenia twierdzą, że jakikolwiek pozytywny ich wpływ należy zawdzięczać sile sugestii (jak uważał wspomniany mój rozmówca). Dzisiaj nie mamy wyboru. Zbadanie wartości leczniczych roślin za pomocą dostępnych dziś środków – to konieczność, by przełamywać sceptycyzm (czasem także i lekarzy). Poddanie leku roślinnego naukowym metodom badawczym z zastosowaniem skomplikowanych przyrządów i aparatury jest nieodzowne. Godna polecenia jest postawa p. Henryka który w poście o mniszku napisał: „ (…) jestem zwolennikiem klasycznego, dawnego podejścia do ziół, podtrzymywania tradycyjnego stosowania, sprawdzonego i potwierdzanego niekiedy od setek lat. Nie wszystkie jednak i dawne i aktualne rewelacje podtrzymuję, często je weryfikuje, potwierdzam lub obalam. Większość badań weryfikujących prowadzę na zwierzętach, aby wykluczyć efekty placebo. Moje znane powiedzonko: “zwierze prawdę Ci powie, albo zioło zadziała, albo nie”, nie ma miejsca tutaj na marketing, reklamę i sugestie (…)”.
Istnieje wiele przekłamań dotyczących leku ziołowego. Z jednej strony mamy niewiedzę, sceptycyzm i ignorancję, zaś z drugiej „marketing, reklamę i sugestie”. Powróćmy po tych przydługich i nudnych wywodach do ruty. Zwróćcie Państwo uwagę na cytaty z I cz. mojego komentarza: „Ewentualne efekty terapeutyczne preparatów z ruty należy tłumaczyć efektem placebo (…).” „Skuteczność ruty (…) nie została naukowo udowodniona, co także w obliczu ryzyka działań niepożądanych (…) poddaje w wątpliwość jej stosowanie (…).” Charakterystycznym jest, iż autorzy niejako a priori przyjęli założenie – nie ma dowodów – to działanie lecznicze ruty może być jedynie spowodowane efektem placebo. Inaczej napisaliby „prawdopodobnie” albo „możliwe, że” itp.
Pokarm roślinny i „zioła w służbie medycyny” mogą pomagać również inny niż „efekt placebo” sposób. Mogą dostarczać składników odżywczych i leczniczych organizmowi czego nikomu z czytelników p. Henryka nie trzeba wykładać.
W innej publikacji przeczytałem o rucie co następuje: „(…) Stwierdzono ostatnio, że zastosowanie inhibitorów kanałów potasowych, które w swoisty sposób zamykają te kanały także we włóknach nerwowych odsłoniętych przez demielinizację, poprawia przewodnictwo impulsów w aksonach. Do takiej poprawy przewodnictwa dochodzi jedynie w tych aksonach, które mają jeszcze zachowaną choćby szczątkową zdolność przewodzenia. Wstępne doświadczenia kliniczne z zastosowaniem 4-aminopyridyny (brokera kanałów potasowych) wykazały korzystny wpływ na objawy i częstotliwość nawrotów SM. W dalszych badaniach zwrócono uwagę, że 5-metylo-psolaren ma podobne właściwości hamowania kanałów potasowych. (…) Stwierdzono, że liście ruty zwyczajnej zawierają psolareny w ilości 500 mg/g, a ziele aż 2230 mg/g. Na podstawie tych informacji zaproponowano spożycie liści lub ziela ruty w postaci jarzyny lub herbaty w objawowym leczeniu SM. Zaleca się, aby herbatę z ruty zawierającej co najmniej 4 mg psolarenu, podawać co 3 dni. Ditzen uważa, że herbatę dla chorych na SM należy sporządzić z 3 g ziela ruty. Większa ilość nie zwiększa bowiem efektów łagodzenia objawów choroby, podawanie mniejszych dawek jest nieskuteczne z uwagi na zbyt małą ilość psolarenów zdolnych do zamykania kanałów potasowych. Poznanie tych właściwości może zmienić pogląd, że wodne wyciągi z powodu słabej rozpuszczalności zawierają niewiele substancji czynnych. Sposób użycia. Łyżeczkę do herbaty na 500 ml wody macerować przez 10 godzin na zimno, przecedzić i pić w ciągu doby.” Może zatem takie działanie opisywanej wyżej rośliny to nie tylko efekt placebo?
By dłużej nie nudzić czas na konkluzje.
1. Błędne i nieodpowiedzialne byłoby twierdzenie, że środki ziołowe nie wywierają działań ubocznych. Jednakże możliwe ryzyko zostało na ogół przez naukowców dobrze określone (czasem bardziej rygorystycznie niż dla leku chemicznego) i zbadane – nie zawsze się to jednak „przebija”. Tak czy owak, okazało się z reguły znacznie mniejsze niż syntetycznych środków chemicznych.
2. Zdrowa nutka sceptycyzmu lekarzy może być dla fitoterapii potrzebna i pożyteczna, bowiem pozwala oddzielać fakty od fantazji. Jednak tylko pod takim warunkiem, iż medycy, dla odmiany, będą brali pod uwagę wyniki wiarygodnych badań naukowych (nawet jeśli te badania dotyczą prostego leku ziołowego a nie jakiegoś „syntetycznego cudu” znanego koncernu farmaceutycznego). W 1998 w czasopiśmie New England Journal of Medicine znalazło się następujące stwierdzenie: „ (…) Nie ma dwóch rodzajów medycyny konwencjonalnej i alternatywnej. Jest jedynie medycyna którą we właściwy sposób sprawdzono i taka której nie sprawdzono, medycyna która działa, i taka, która może działać, ale niekoniecznie. (…) Jeśli stwierdzono w sposób racjonalny, że terapia jest bezpieczna i skuteczna powinno się ją przyjąć (…)”. Kiedy medycyna wzbogaciła się o technikę, odwróciła się od natury i wszystkich prostych mało kosztownych sposobów wpływania na zdrowie i leczenia chorób. Nie jest to chyba do końca słuszne. Dobrze wyedukowani fitoterapeutycznie lekarze mogliby znaczne skuteczniej niż obecnie leczyć wiele powszechnych chorób, zaburzeń czynnościowych, przewlekłych i wegetatywnych. Np. niektóre typowe dla naszej cywilizacji choroby wieku podeszłego lepiej jest czasem zwalczać naturalnym środkami leczniczymi niż lekami syntetycznymi. Zioła nadają się także do leczenia towarzyszącego, które można połączyć z inną formą terapii.
3. Chorzy nie czekają pokornie na to jakie zdanie i kiedy w jakiejś kwestii przyjmą autorytety naukowe i opublikują w prestiżowym w świecie medycyny piśmie (prawdopodobnie nigdy takiej publikacji nie przeczytają). Nie czekają też na to, iż medycyna w większym stopniu zainteresuje się dobrej jakości lekiem ziołowym. Sięgają sami po skuteczne, lub kompletnie bezwartościowe specyfiki, wypróbowują rozmaite sposoby leczenia. Można straszyć ludzi pluskwicą groniastą, glistnikiem, żywokostem czy rutą. Lepiej jednak dać im rzetelne informacje (za co niezmiennie czytelnicy p. Henryka są mu wdzięczni !!!) o tym, co i w jakich dawkach może być skuteczne lub szkodliwe. Ktoś kto podejmuje decyzję o samoleczeniu robi to na własne ryzyko. Ma jednak szansę na łatwy dostęp do wiarygodnej naukowo informacji. Oczywiście nikt nie twierdzi, że ziołolecznictwo pozbawione jest ryzyka. Wszystkie lekarstwa zarówno naturalne (zioła to także lekarstwa) jak i syntetyczne mogą mieć skutki uboczne, mogą być przedawkowane, mogą wywoływać określone interakcje itd. Jednak racjonalna fitoterapia, z dobrej jakości lekiem ziołowym, jak napisałem wyżej, jest z reguły bezpieczniejsza niż standardowa chemiczna tabletka.
4. Stan psychiczny człowieka, jego wiara w uzdrowienie ma znaczenie zarówno w ludowym zielarstwie jak i najbardziej naukowej medycynie i warto o tym pamiętać.
Placebo, co okazało się dopiero niedawno, ma też swoje przeciwieństwo w postaci efektu nocebo (nocebo: będę szkodzić). W tym wypadku sytuacja jest dokładnie odwrotna – negatywne nastawienie pacjenta, jak i nieakceptowany przez niego lek przynoszą objawy uboczne i terapia może być mniej skuteczna.
5. Starożytni kartografowie kreśląc mapy, na ich marginesach, poza zbadanymi obszarami pisali: „Tu żyją smoki”. Nieznane „coś”, poza zbadanymi obszarami „straszyło”. Współczesne społeczeństwa mają dostęp do książek, publikacji, o Internecie nie wspomnę, a mimo to są mocno, że się tak wyrażę „nie wyedukowane”. Z jednej strony mamy ignorancję, niewiedzę, niezrozumiałą niechęć do ziół – z drugiej zaś „sytuację nierównej konkurencji i nadużywania pewnych doniesień naukowych”, pogoni za zyskiem za wszelką cenę (o etyce różnych grup zawodowych nie wspomnę) etc. Pan doktor pisał w swoim nowym poście „Czasem jestem zszokowany informacjami podawanymi na zwykłych produktach spożywczych; informacjami, które są często wyjęte z kontekstu, nadinterpretowane i przejaskrawione na potrzeby chęci zwiększenia sprzedaży produktu i uzyskania większego zysku”. Jak widać wiedza i edukacja to rzecz potrzebna współczesnemu człowiekowi nie mniej, niż w czasach wspomnianych kartografów. Słowo „edukacja” pochodzi od łacińskiego słowa „educare” które oznacza „wyprowadzić”. Niezależne, obiektywne Towarzystwo Zielarzy i Fitoterapeutów, które będzie krzewiło wiedzę, upowszechniało informację na temat roślin zielarskich ma sporo w naszym kraju do zrobienia. Trzeba wyprowadzać nasze społeczeństwo z niewiedzy, bo inaczej będziemy żyli w kraju „gdzie straszą smoki”. Żywię zatem nadzieję, iż PTZiF będzie dzielnie niczym św. Jerzy, smoki te powoli (a daj Panie Boże nawet i szybko) zwalczało.
Pozdrawiam
Podpisuję się pod tym ciekawym referatem. Ciężka sprawa z tymi ziołami… Sama zastanawiam się jak docierać do wiarygodnych oficjalnych informacji na temat działania ziół, aby uniknąć powielania „marketingowych wyolbrzymień” lub postępować odpowiedzialnie. Tym bardziej, że wciąż w tej kwestii coś się zmienia. Jeśli chodzi o leki i zioła, zioła nie mają szans wobec wielkich koncernów farmaceutycznych, które mają środki finansowe aby wpływać na prawo. Jak Pan napisał zioła są lekami – zgodnie z prawem na etykiecie nie wolno pisać, iż zioło działa „leczniczo” – za użycie tego słowa można wycofać produkt. Nawet jeśli w oficjalnym spisie ziół Inspekcji handlowej czy sanepidu (Nie pamiętam już dobrze) zioło oznaczone jest jako lecznicze, żeby je takim nazwać należy zrobić specjalistyczne badania, które tanie pewnie nie są i pewnie dostępne tylko większym hurtowniom ziół. Np. ostropest plamisty – robi się niego lek silimarol, ale sam w sobie ostropest nie może mieć działań leczniczych – być może chodzi o problemy w standaryzacji… nie wiem…
Strona Pana Różańskiego jest na prawdę pożyteczna 🙂
Witam
Ruta placebo, hmmmm, czegoż to ci nasi „fahofcy” nie wymyślą.
Czyli mam rozumieć, że profesor Aleksander Ożarowski, zalecający rutę w leczeniu bielactwa i zaburzeń miesiączkowania oraz w mieszankach tak poważnych schorzeń jak padaczka, miażdżyca czy stwardnienie rozsiane, tak sobie tylko opowiadał.
Ło rety…
Być może osoby wydające takie opinie bazowały na surowcach dostępnych w sklepach. Jeśli ich jakość jest tak fatalna jak opisał to Pan Doktor, cóż… z taką jakością surowca, to pewno nawet rumianek nie załapał by się na roślinę leczniczą.
Z drugiej strony jak wyjaśnić skuteczność komponentu miodowego z ruty?
Zmieloną na proszek rutę (1 płaska łyżka) zalewamy odrobiną ciepłego rumu a następnie mieszamy z miodem gryczanym (3 czubate łyżki). Przyjmujemy w ciągu dnia, podzielone na trzy porcje. Doskonale sprawdziło się przy problemach z pękającymi naczynkami.
Ale skoro nie działa…
Co do aromatyzowania napojów procentowych, to w ruta występuje w niektórych staropolskich przepisach na krupnik.
Pozdrawiam
AC
Szanowny adwersarz „RomanM” pisząc o ziołach stoi po stronie farmacji tworzonej syntetycznie tyle że ta farmacja ma swój początek w ziołach i to właśnie nad ziołami pochylają się najtęższe umysły badawcze próbując odkryć i zrozumieć to co natura stworzyła i nadal udostępnia. naturalnie że są postacie ziół które nie działają szybko lub działanie ich składników należ zwielokrotnić przez koncentrację lub synergizm innych roślinnych dodatków nie mniej stopień przyswajalności jest wielokrotnie wyższy niż chemicznych produktów mono-postaciowych które to działają w taki sposób że organizm po pewnym czasie jest na nie uodporniony, odkrycie i zastosowanie farmaceutyczne kwasu acetylosalicylowego nie byłoby możliwe bez naukowego podejścia do związków zawartych w wierzbie, preparaty z konwalii w odniesieniu do leków nasercowych mają udowodniona skuteczność,nie było by znieczuleń gdyby nie papaweryna a przecież jej pochodzenie jest roślinne zanim doszło do sysntetyzacji. Pochodne surowców zawartych w Rucie to także uznane preparaty w okulistyce do zapobiegania wysiękom w gałce ocznej. Problem z leczeniem ziołami polega na tym że lekarze mają bardzo nikła wiedzę(a często jej nie mają!) jak je stosować, farmaceuci maja nikła wiedzę jak takie leki przygotować bo surowce te są podatne na szybka degradację bez odpowiedniego procesu zbioru, suszenia , przechowania, rozdrobnienia i stabilizacji. W latach stanu wojennego dzięki książce prof.Ożarowskiego uniezależniłem się od zakupu i tak niedostępnych wówczas z różnych powodów leków które potrzebowała moja rodzina, do dziś w domu stosuję leki roślinne własnej produkcji a zioła stanowią istotną część diety. Gdyby nie stosowanie oleju dziurawcowego nie powstrzymał bym problemów cukrzycowych bliskiej mi osoby i nie ma tu mowy o efekcie placebo kiedy stopa cukrzycowa przestała być problemem,kiedy niemieccy lekarze położyli krzyżyk na palcach które sobie odciął w pracy inny członek rodziny a po przyszyciu(zabieg w niemczech)stwierdzili że palce i tak odpadną- były czarne i śmierdzące przez długi czas ale okłady z babki i olej dziurawcowy przywrócił ich stan człowiek włada ręka z 5 palcami. Tak więc RomanieM krytyka ziół to często krytyka nie wiedzy lekarskiej a także element strategii firm farmaceutycznych aby ludziom odebrać szanse dostępu do leków o ile nie został on przez nie wyprodukowany.
Szanowny Panie Inicjat-or,
Proszę to co napisałem przeczytać ze zrozumieniem 🙂
Pozdrawiam
Z tekstu jw.: „Ziele ruty na czoło przywiązane usuwa histeryczny ból głowy.”
czy to czasami nie jakieś gusła? ruta stepowa też tak działa? (Peganum harmala)
W starym, łacińskim dziele „O zachowaniu zdrowia” możemy przeczytać o rucie;
„Szlachetna ruta światło oczom słabym wraca,
surowo żuta, goi powiek zapalenie,
wstrzemięźliwością mężczyznom wypłaca,
w damach roznieca miłosne płomienie,
z mężczyzn czyni aniołów, weseli, oświeca,
a nadto tą usługą jeszcze się zaleca,
że uwarzona we studziennej wodzie,
zabija pchły i niszczy plemię ich w zarodzie”
czy smoki też? bo lepiej nie drażnić smoków, smoki teraz mieszkają w szyszynce i tego w mózgu „uciskać” nie należy;)