Dzisiejszy dzień był ciężki. Miałem sporo absorbujących spotkań z różnymi Ludźmi Nauki. Większość spraw udało się załatwić.
Poza tym szukałem długo bezpłatnego miejsca do parkowania w miarę niedaleko od centrum Poznania, bo uparłem się, że dziś nie wsadzę kilku złotych do parkomatu. W maju wydałem na parkowanie około 50 zł. Przesada.
Odwiedziłem też księgarnię, kupiłem trochę map regionalnych i 3 książki z wiadomej dziedziny. Ponadto planuję zbudować dużą bazę medyczno-biologiczną w sieci, uaktualnić stronki, rozbudować je, może na kształ portalu, ale ciągle mi sił brakuje, gdy wrócę z pracy. Wieczorem nic mi się już nie chce, nawet żarówki w lampie przed domem wymienić. Tyle kasy kosztowała ta żarówka (ponoć oszczędna i długowieczna), a spaliła się w ciągu 2 miesięcy.
Co ponadto? Zauwazyłem, że sąsiadów nie ma w domu, a kran w ogrodzie odkręcony. Woda przelewała się przez sąsiada ogród, mój rozwalony i rozkopany ogródek, nastepnie na drogę, aż pod las. Oj przyjdzie sąsiadowi spory rachunek. Głupio mi było wejść przez siatkę do ogrodu sąsiada i zakręcić wodę, więc najpierw zadzwoniłem do firmy budującej nasze domki, uważając, że mają namiary na wszystkich mieszkańców. Tak też było, miła Pani powiadomiła o awarii wodnej. Wkrótce sąsiadka zadzwoniła i prosiła mnie o zakręcenie wody. Wziąłem więc kilkumetrową drabinę z garażu i zrobiłem coś w rodzaju hustawki, szybko i sprawnie przedostając się do ich ogrodu. Nawet nie powiesiłem się na drutach siatki, zwinny byłem jak za młodu. Gorzej było wrócić na swój teren, jakoś tak się wszystko chwiało pode mną. Powinienem wrócić do kuracji odchudzania.
Słuchając Robert’a Miles’a idę się umyć i spać. Pa na razie 🙂
Poznań, Rynek, luty 2007 r.
Najnowsze komentarze